Kiedy leżałam zapłakana w swoim pokoju, przyszedł do mnie kierownik oddziału i opowiedział mi o dziecku, które miało trafić do sierocińca.

Ta historia miała miejsce w złych latach dziewięćdziesiątych. Nie boję się opowiedzieć jej teraz. Byłam w dziewiątym miesiącu ciąży, kiedy zaczęłam mieć skurcze i mój mąż zabrał mnie do szpitala. Moja ciąża była trudna, cierpiałam na toksemię w pierwszych miesiącach, a potem miałam problemy ze skórą i układem krążenia.

Poród również był trudny. Pod koniec nawet zemdlałam, a potem lekarz powiedział mi, że dziecka nie da się uratować. Byłam obok siebie z żalu, marzyłam o macierzyństwie. Wkrótce odwiedził mnie kierownik wydziału. Kiedyś chodziłyśmy razem do szkoły. Pocieszając mnie, nagle zasugerowała: “Lida, nie chcesz adoptować dziewczynki? Mam w oddziale młodą matkę, która porzuciła swoje dziecko.

Jeśli jej nie weźmiesz, trafi do sierocińca. Możemy zorganizować wszystko tak, jakbyś urodziła dziecko. To była bardzo niespodziewana oferta, ale pomyślałam, że to dar z góry. Chętnie się zgodziłem. I tak urodziła nam się córka, Julia. Mój mąż nie ma pojęcia, że ona nie jest nasza. Ale bardzo ją kocha i rozpieszcza.

Tak naprawdę bardzo się cieszę, że wszystko potoczyło się w ten sposób. Nie wyobrażam sobie życia bez mojej najstarszej córki. Potem mój mąż i ja urodziliśmy syna. Kocham zarówno syna, jak i córkę w równym stopniu.

Related Posts