Ożeniłem się z Mariną na miejscu. Nie było między nami miłości. Po prostu pewnego dnia zaproponowałem, że „rzucimy się razem”, a ona przyjęła ofertę. I zaszła w ciążę. Chociaż używaliśmy zabezpieczenia. Nie mając nic do roboty, musieliśmy się pobrać. W wieku siedemnastu lat. Marynka zażądała, żebym poszedł do pracy, ale zignorowałem jej prośby i wstąpiłem na Politechnikę. Rano chodziłem na wykłady, po południu robiłem projekty, a od dziewiątej do pierwszej rano rozładowywałem wagony, żeby opłacić pokój w mieszkaniu komunalnym i mieć z czego żyć.
Mieliśmy córkę. Maryna próbowała mnie naciskać, żebym rzucił studia i pracował ciężej, ale ignorowałem jej żądania. Szalenie kochałem naszą córkę Aneczkę. Dlatego znosiłem taką żonę. Ale pewnego dnia moja żona uciekła od nas. Na dwa tygodnie. Musiałem chodzić z córką na wykłady. Dobrze, że siedziała cicho, ciągnęła do siebie, a wykładowcy byli wyrozumiali. W przerwach moi koledzy studenci zajmowali się dzieckiem. Jeden z nich miał za ojca prawnika i zgodził się pomóc mi w rozwodzie, żeby dziecko mogło zostać ze mną.
A kiedy matka marnotrawna wróciła do domu, złożyłem pozew o rozwód. Marina bełkotała coś o tym, jak chciała mnie skłonić do opuszczenia instytutu. Ale czułem, że mam okazję pozbyć się jej raz na zawsze i nie zrezygnowałem z moich zamiarów. Sąd wydał wyrok, którego potrzebowałem. I ani ja, ani nasza córka nie zobaczyliśmy Mariny ponownie.
Minęło dziesięć lat. Czy żałuję tego odkrycia? W żadnym wypadku. Tak, było mi ciężko. Problemy były wszędzie: finansowe, psychiczne, fizyczne… Ale to już przeszłość. Dziś mam własną firmę; ukochaną córkę, której opowiedziałam o mamie, gdy miała 10 lat i od tamtej pory o niej nie wspomina. Ale Aneczka jest świetną uczennicą. Zarówno w szkole, jak i w domu. Dorasta… Za miesiąc jedziemy z córką na wakacje nad Morze Czarne.