„Zamieszkałam z synem, bo chciałam go wesprzeć. W ramach wdzięczności, zrobił ze mnie popychadło”

„Tęskniłam do poprzedniego życia. Nikt nie poświęcał mi uwagi. Doskwierały mi samotność i poczucie, że jestem niepotrzebna”.

Mój syn napawał mnie ogromną dumą. Piotruś doskonale sobie radził w nauce, studia ukończył bez żadnych kłopotów. Zaraz po nich znalazł zatrudnienie. W pracy poznał bardzo sympatyczną dziewczynę, Karinę. Między nimi zaiskrzyło, pobrali się i zamieszkali razem w wynajętym mieszkaniu. Niedługo potem zostali rodzicami. Najpierw na świat przyszedł Staszek, a po dwóch latach Hania.

Kiedy dzieciaki poszły do szkoły, syn wraz z małżonką zdecydowali się na zaciągnięcie pożyczki, żeby kupić przestronny dom na obrzeżach miasta, otoczony przepięknym ogrodem. Ta decyzja wprawiła mnie w lekkie osłupienie, gdyż sądziłam, że będą mieszkać w mieście, jednakże postanowiłam nie ingerować. Pragnęli żyć z dala od zgiełku, to ich wybór.

„Mamy kłopoty finansowe…”

Oboje nie narzekali na zarobki, dzięki czemu mogli spłacać kredyt i wiodło im się naprawdę dobrze. Niestety, dwa lata temu sielanka dobiegła końca. Firma, w której oboje byli zatrudnieni, przeniosła swoją działalność za granicę, zwalniając wszystkich polskich pracowników. Syn i synowa dość szybko odnaleźli się na rynku pracy, jednak ich nowe posady wiązały się ze znacznie niższym wynagrodzeniem. Przez dłuższy czas nie miałam pojęcia o ich kłopotach. Piotrek był niezwykle ambitnym człowiekiem i niechętnie zwierzał się ze swoich problemów. Kiedy pewnego dnia zadzwonił do mnie, mówiąc, że musi pilnie porozmawiać, przeczuwałam, że szykuje się coś niedobrego.

– Co się stało, kochanie? – spytałam, kiedy mnie odwiedził.

– Nie mam pojęcia, jak ci to przekazać…

– Po prostu powiedz o co chodzi – odpowiedziałam.

– No więc mamy kłopoty finansowe. Po uregulowaniu raty kredytowej i opłaceniu wszystkich rachunków, brakuje nam funduszy na codzienne wydatki. A wiesz, jak to jest. Dzieciaki dorastają, potrzebują coraz więcej… – urwał.

– Rozumiem was doskonale i bardzo mi przykro z powodu waszej sytuacji, kochanie. Niestety, moje możliwości są mocno ograniczone. Moje oszczędności topnieją w zastraszającym tempie, a po wykupieniu lekarstw z emerytury zostają grosze. Wybacz, ale nie jestem w stanie wesprzeć was finansowo.

– Myślę, że jednak dałabyś radę…

– Tak? W jaki sposób? – poczułam przypływ nadziei.

– Mogłabyś sprzedać swoje mieszkanie.

– Że co proszę? A co będzie ze mną?

– Zamieszkasz z nami. Na wsi. Ostatnimi czasy często skarżyłaś się na samotność po tym, jak tata odszedł. Mówiłaś, że zbyt rzadko nas odwiedzasz. Teraz miałabyś nas non stop – posłał mi uśmiech.

Pomysł, który przedstawił mój syn, wprawił mnie w osłupienie. Ja i mieszkanie na wsi? W miejscu oddalonym od wszystkiego, co znane i bliskie mojemu sercu? Przyznaję, że odkąd zostałam wdową, nie jest mi lekko. Ale przynajmniej mogę umówić się z przyjaciółkami, uczestniczyć w zajęciach dla seniorów albo po prostu pokręcić się trochę po okolicy. A co miałabym porabiać tam, na zadupiu? Owszem, krajobraz zapierał dech w piersiach, ale do wszystkiego było strasznie daleko. Kompletnie nie wyobrażałam sobie jak miałabym tam spędzać czas. Piotrek jednak zdawał się doskonale wiedzieć, co mi chodzi po głowie.

– Mamuś, nie zapomnij, że to nie koniec świata – jego słowa skutecznie przerwały moje rozmyślania. – W nowym miejscu też mieszkają ludzie. Bez problemu poznasz kogoś i się zaprzyjaźnisz. No i w każdej chwili możesz pojechać do miasta, spotkać się ze starymi kumplami. Masz do dyspozycji autobus albo pociąg. A jak nie będzie ci się chciało telepać komunikacją, to cię podrzucę autem. No to jak będzie? – wlepił we mnie pełne oczekiwania spojrzenie.

– Wiesz co, nie dam rady ci teraz odpowiedzieć. Muszę to jeszcze przemyśleć – oznajmiłam.

– Jasne, rozumiem. Tylko nie zwlekaj za bardzo. To naprawdę pilne – odrzekł.

Przeniosłam się na wieś

Całą noc spędziłam na rozmyślaniach, nie mogąc zmrużyć oka nawet na chwilę. Kręciłam się w łóżku na wszystkie strony, analizując pomysł mojego syna. No dobrze, powiedzmy, że odnajdę się na wsi. Będę szczęśliwa, mając wokół siebie dzieci i wnuki. Poznam nowych przyjaciół. Ale co potem? Mieszkanie to jedyne, co miałam. Zakładałam, że gdy będę już stara i schorowana, sprzedam je i sfinansuję pobyt w domu spokojnej starości. Piotrek wprawdzie obiecywał, że w razie potrzeby zaopiekuje się mną, ale życie bywa nieprzewidywalne. Lepiej mieć jakąś poduszkę finansową. Sama myśl o tym, że zostanę bez niczego, zdana na łaskę własnego dziecka, sprawiała, że czułam się fatalnie.

„Wybacz synku, ale nie jestem w stanie ci pomóc” – taka myśl przeszła mi przez głowę. Nagle spłynęło na mnie olśnienie.

– Zdecydowałam, że nie sprzedam mieszkania – oznajmiłam, kiedy odebrał połączenie.

– Serio? Dlaczego? – zapytał wyraźnie rozczarowany, nie siląc się nawet na ukrycie tego, jak bardzo mu przykro.

– Po prostu nie dam rady – stwierdziłam. – Ale wpadłam na inny pomysł.

– Jaki znowu?

– Wynajmę je. Z tego, co mi wiadomo, za mieszkanie w mojej okolicy bez problemu mogę uzyskać ponad dwa tysiące na miesiąc. To w zupełności pokryje ratę kredytu – odpowiedziałam.

– O rany, jesteś cudowna! Zamiast pozbywać się mieszkania, lepiej na nim zarobić! Czemu sam na to nie wpadłem?!

– No to do roboty, poszukaj lokatora. Tylko porządnego, żeby nie zostawił po sobie pobojowiska! – zawołałam przeszczęśliwa.

Naprawdę uradowała mnie myśl, że wymyśliłam, jak wybrnąć z tego kłopotu i jednocześnie pomóc dzieciom.

Zaraz po ogłoszeniu znalazł się ktoś zainteresowany wynajmem lokalu. Zawarłam roczny kontrakt, a po czterech tygodniach przeniosłam się na wieś. Jednak w miarę upływu czasu spędzonego w nowym miejscu coraz lepiej zdawałam sobie sprawę, że brakuje mi poprzedniego stylu życia. Nie chodziło o jakiekolwiek kłopoty w relacjach z dziećmi czy wnuczętami.

Byli dla mnie bardzo mili i troskliwi. Problem polegał na tym, że właściwie rzadko bywali w domu. Oboje, zarówno Piotrek, jak i Karina, wyruszali do pracy skoro świt, a wracali, gdy na dworze było już ciemno. Przychodzili padnięci i ledwo żywi, więc od progu kierowali swe kroki prosto do łóżka. Trudno było złapać moment na pogawędkę, bo najzwyczajniej brakowało im sił i czasu na rozmowę ze mną.

Staś i Hania również przepadali gdzieś po lekcjach. Wiadomo, młodzież ma swoje sprawy i kolegów. Czułam się wtedy porzucona, sama jak palec i zbędna. W domu na pewno wpadłabym do sąsiadki albo umówiłabym się z kumpelami na partyjkę karcianych rozgrywek, ewentualnie pognałabym na kurs rysunku. Tutaj nie było nawet z kim pogadać. W sąsiedztwie brakowało osób w moim wieku. Sami młodzi ludzie dookoła. Tak samo jak syn i synowa, znikali w pracy na cały dzień. A później siedzieli pozamykani w czterech ścianach swoich domów.

Starych drzew się nie przesadza

Wymyślałam sobie różne rzeczy do roboty. W cieplejsze dni przesiadywałam na werandzie, grzebałam w kwiatach albo wybierałam się na przechadzkę do pobliskiego lasu. Kiedy jednak zrobiło się zimniej, kisiłam się w domu.

Czytałam książki, oglądałam filmy. Zajmowałam się domem, jak tylko mogłam – zmywałam naczynia, robiłam obiady. Od czasu do czasu kontaktowałam się ze znajomymi. Z nutką zawiści słuchałam ich opowieści o wczorajszym spotkaniu na mieście albo planach wyjścia na fascynujący event kulturalny.

– No kiedy wreszcie wpadniesz do nas? Już nie pamiętamy jak wyglądasz! – powtarzały jak mantrę.

– Lada moment, daję słowo! – zapewniałam je.

I tak to się zazwyczaj kończyło. Mimo ogromnej chęci wyjazdu, nie miałam na to sposobu. Dzieliło mnie blisko dziesięć kilometrów od pociągu. Autobusy jeździły niezwykle rzadko, a czasem w ogóle. Żeby dokądś pojechać, byłam skazana na proszenie syna lub synowej o podwózkę. Problem polegał na tym, że w ciągu tygodnia praktycznie ich nie widywałam. Weekendy spędzali na odpoczynku lub wizytach u znajomych z okolicy. Czułam z tego powodu wielki smutek.

– Wiesz co? Jak się tutaj przeprowadzałam, to zapewniałeś mnie, że wszędzie mnie podrzucisz – powiedziałam do syna, żeby sobie przypomniał obietnicę.

– No tak, mamuś, racja. Ale sama rozumiesz, jak to jest. Ciągle mi brakuje czasu na wszystko – westchnął z rezygnacją.

Koniec końców nigdy nie mogłam mieć pewności, czy w ogóle zabierze mnie na zakupy albo chociaż podrzuci do miasta. A jak już wreszcie gdzieś razem pojechaliśmy, to bez przerwy zerkał nerwowo na zegarek. Wiecznie się dokądś spieszył albo musiał jeszcze coś pozałatwiać.

Z każdym dniem mój stan się pogarszał. Nie miałam już ochoty na nic, a mój życiowy wigor gdzieś przepadł. Nadszedł taki moment, że po prostu nie dałam rady. Cała we łzach wykręciłam numer do mojej przyjaciółki Heli. Nigdy wcześniej nie narzekałam na swój los, ale tym razem musiałam to z siebie wyrzucić. Gdy powiedziałam jej, o co chodzi, wpadła w szał.

– Co ty tam jeszcze, do jasnej anielki, robisz? Zwijaj manatki i wracaj na stare śmieci! – wykrzyknęła.

– Nie dam rady. Mój syn z synową potrzebują pieniędzy z najmu mieszkania. Poza tym mam podpisaną umowę z lokatorem – odpowiedziałam, pociągając nosem.

– Na jak długo je wynajęłaś? – Hela dopytywała z zaciekawieniem.

– Kończy się za trzy tygodnie – odparłam.

– W takim razie koniecznie go uprzedź, że umowa nie będzie przedłużona. A co do dzieciaków, to nie zawracaj sobie nimi głowy. Są już dorosłe, dadzą radę – orzekła.

– Hm, sama nie jestem pewna… Ale dałam im słowo, że im pomogę…

– A Piotrek ci naobiecywał cuda na kiju, a potem nic z tego nie wyszło, więc ty też nie musisz dotrzymywać danego słowa – przypomniała mi przyjaciółka. – I zapamiętaj jedno: jak mnie nie posłuchasz, to zbiorę ekipę i razem po ciebie wpadniemy.

– Daj spokój, nie strasz…

– Zobaczysz sama. Zrobiłaś, co było w twojej mocy. Teraz zadbaj o siebie! – wykrzyczała.

Po rozmowie z przyjaciółką noc miałam nieprzespaną. Rozmyślałam nad tym, jaką podjąć decyzję. Iść za jej radą czy może jednak dalej wspierać Piotrka? Koniec końców przyznałam rację Heli. Z jakiego powodu mam aż tak się poświęcać i cierpieć? Tylko po to, by mój syn miał w życiu prościej? A co z moim życiem? Moimi pragnieniami? One już się nie liczą?

– Wybaczcie, moi drodzy, ale wracam na swoje – zwróciłam się sama do siebie. I momentalnie poczułam ulgę.

Następnego dnia uporałam się z kwestią najemcy i oznajmiłam Piotrkowi i Karinie, co zamierzam. Byli kompletnie zszokowani. Starali się do samego końca odwieść mnie od tej decyzji, ale byłam nieprzejednana. Nie siliłam się nawet na żadne wyjaśnienia czy wyrzuty. Oświadczyłam po prostu, że to już ostateczna decyzja.

– Szkoda, że nie namówiłem cię, byś sprzedała to mieszkanie – sapnął mój syn.

– A ja się cieszę z tego powodu! Mam przynajmniej dokąd wrócić – odpowiedziałam.

Od miesiąca jestem z powrotem u siebie. Wciąż nie rozpakowałam walizek, bo zwyczajnie brakuje mi na to czasu. Nieustannie mam gości. Raz zaglądają sąsiadki, innym razem przyjaciółki. Powoli wracam do normalności. Zdaję sobie sprawę, że Piotrek i Karina są na mnie źli, ale może z biegiem czasu zrozumieją moje motywy. Jeśli nie teraz, to w przyszłości, kiedy sami osiągną mój wiek. Starych drzew się nie przesadza. A jeżeli już się na to zdecydujesz, musisz otoczyć je troskliwą opieką.

Janina, 67

Related Posts