„Miałam 16 lat, gdy zaszłam w ciążę. Matka stwierdziła, że mam oddać dziecko siostrze, bo jej się bardziej należy”

„Sylwia zaczęła płakać. Zarzucała mi, że niszczę jej marzenia o pełnej rodzinie i szczęściu. Obie wyzywały mnie od egoistycznych smarkul, twierdząc, że to Sylwia bardziej niż ja nadaje się na matkę dla tego maleństwa”.
Moja siostra była po 3 poronieniach, gdy ja zaszłam w ciąże. Miałam wtedy 16 lat, w głowie jeszcze głupoty, ale pomyśleliśmy sobie – cóż, stało się. Tymczasem matka stwierdziła, że powinnam oddać swoje dziecko siostrze, bo ona na niego bardziej zasługuje, a ja jestem za młoda i niedojrzała.

Nie powiem, że byłam szczęśliwa

Gdy dziewczyna w wieku nastoletnim zachodzi w ciążę, raczej nie spotyka się to z entuzjazmem i radosnymi łzami bliskich. Zazwyczaj dominują wtedy inne emocje – przerażenie, żal i błagalne modlitwy do niebios, zastanawianie się, za jakie grzechy spotyka nas taka kara. Kiedy to przydarzyło się w mojej familii, reakcje były dość mieszane. Mama zrzędziła na lekkomyślność młodszej córki, ale jednocześnie tliła się iskierka nadziei na powiększenie rodziny. Oczywiście nie chodziło o moją własną.

Aby wszyscy poznali moje położenie, opowiem trochę o tym, jak wyglądało moje dzieciństwo. Dorastałam w niepełnym domu – tak właśnie określa to moja mama, ilekroć pada temat ojca. On opuścił nas, kiedy miałam zaledwie 5 lat, a moja starsza siostra 15 i stworzył nową rodzinę ze swoją kochanką. Nie darzyłam jej wielką miłością, ale muszę przyznać, że Renata to naprawdę sympatyczna osoba. Jest opiekuńcza, serdeczna i za każdym razem, gdy odwiedzałam tatę na weekend, starała się, abym czuła się swobodnie, jak we własnym domu.

W codziennym życiu mieszkałam z mamą, starszą o dekadę siostrą oraz jej małżonkiem. Bardzo się kochali, ale los nieustannie rzucał im kłody pod nogi. Sylwia zmagała się z kłopotami w pracy, a Mateusz ją stracił. Gorąco pragnęli potomstwa, jednak za każdym razem, gdy próbowali spłodzić dziecko, ciąża kończyła się poronieniem. Po każdej stracie Sylwia przez całe tygodnie dochodziła do siebie.

Z biegiem czasu jej pragnienie macierzyństwa przerodziło się w obsesję. Siostra stawała się coraz bardziej dziwaczna i zaczynała przypominać naszą matkę – wiecznie niezadowoloną z życia, podejrzliwą i wtrącającą się we wszystko kobietę.

Nie mam na myśli tego, że nie kochałam własnej mamy. Kochałam ją i chyba wciąż kocham, mimo iż niejednokrotnie usłyszałam od niej bolesne słowa, które do dziś nie dają mi spokoju, nawiedzając mnie przed zaśnięciem. Kontakt z nią bywał jednak… skomplikowany. Jak bardzo — przekonałam się w momencie, gdy mój świat wywrócił się do góry nogami.

Był moją pierwszą miłością

Kiedy chodziłam do szkoły średniej, moje relacje miłosne rozkwitały i więdły. W końcu jednak pojawił się ten jedyny – Hubert, wysoki, atrakcyjny i bystry sportowiec z klasy o rok starszej. Czułam wielką satysfakcję, będąc jego dziewczyną i sądziłam, że to już będzie mój związek na całe życie. Nie spodziewałam się jednak, że nasza miłość zostanie przypieczętowana tak błyskawicznie. Miałam za sobą ledwie kilka miesięcy od ukończenia 16 lat, kiedy na teście ciążowym ujrzałam coś, co jest największym koszmarem każdej nastolatki i jej rodziców – dwie kreski.

Przyznam szczerze, że obawiałam się tego, jak zareagują na to moi rodzice, a także sam Hubert. Nie widziałam zbyt wielu możliwości — samodzielna wizyta u ginekologa nie wchodziła w grę, a o podróży poza kraj mogłam tylko pomarzyć. On jednak przytulił mnie swoim silnym, kojącym ramieniem i rzekł: damy radę, poradzimy sobie z tym wyzwaniem, nie jesteśmy jedynymi na świecie, którzy muszą stawić czoła takiej sytuacji. Jego słowa sprawiły, że uwierzyłam, że rzeczywiście tak będzie.

Z wyjawieniem informacji matce o moim błogosławionym stanie zwlekałam, ile tylko mogłam. Jednak mój brzuch rósł z dnia na dzień, poranne mdłości coraz trudniej było mi zataić, a wymyślanie kolejnych wymówek, czemu nawet podczas upałów noszę workowate swetry i dresy, stawało się nie lada wyzwaniem.

Kiedy w końcu powiedziałam jej, że ja i mój chłopak spodziewamy się dziecka, byłam w piątym miesiącu. Mama opadła na krzesło, ukryła twarz w dłoniach i zalała się łzami. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że wcale nie był to płacz rozpaczy, a raczej radości – miała nadzieję, że uratuję moją siostrę.

Nieźle to wymyśliły…

Dowiedziałam się o tym jakieś dwa miesiące przed porodem. Mama z Sylwią usadowiły się ze mną przy stole w kuchni. Siedziały w ciszy przez dłuższy moment, zerkając na siebie nawzajem, jakby jedna próbowała przerzucić na drugą tę przykrą misję zainicjowania rozmowy.

— Uważam, że powinnaś przekazać to maleństwo Sylwii — wyrzuciła w końcu z siebie moja matka.

Czy ja dobrze usłyszałam?! Razem z Hubertem już snuliśmy plany, że zamieszkamy ze sobą po szkole, weźmiemy skromny ślub i jakoś damy radę. Gdy osiągnęlibyśmy pełnoletniość, nasz synek miałby wtedy już 2 lata, więc obydwoje moglibyśmy iść do pracy. Marzyłam o studiach, rozwoju osobistym, ale moje życie poszło w innym kierunku. A teraz mam oddać siostrze dziecko, którego pomimo wszelkich trudności… zdążyłam obdarzyć miłością?

Nie zgodziłam się na ich propozycję. Kochałam dziecko, które rozwijało się we mnie od ponad pół roku i nie było mowy o tym, żebym je oddała. Na te słowa Sylwia zaczęła płakać. Zarzucała mi, że niszczę jej marzenia o pełnej rodzinie i szczęściu. Obie wyzywały mnie od egoistycznych smarkul, twierdząc, że to Sylwia bardziej niż ja nadaje się na matkę dla tego maleństwa.

Ale co mogłam począć w tej sytuacji? Zapewne wiele nastolatek z radością przystałoby na takie rozwiązanie, ale ja? Macierzyństwo w wieku 17 lat nie było moim wymarzonym scenariuszem, jednak teraz nie potrafiłam wyobrazić sobie, że mogłabym żyć inaczej.

Przez ponad dwie godziny musiałam znosić awanturę, wrzaski oraz błagania o oddanie dziecka. Matka stwierdziła, że skoro nie chcę pomóc rodzinie, to równie dobrze mogę spakować manatki, wynieść się z domu i nigdy tu nie wracać. Spakowałam do torby tylko to, co niezbędne i opuściłam rodzinne „gniazdko”. Byłam wtedy 17-letnią dziewczyną, z brzuchem, który za 2 miesiące miał wydać na świat nowe życie.

Do tego dochodziła jeszcze szkoła i wybór przyszłego lokum – mój chłopak, któremu nie chciałam zawracać gitary, dom samotnej matki albo ojca, który akurat sam zajmował się kilkuletnimi pociechami. Postawiłam na tę ostatnią możliwość.

Nie dawały za wygraną

Ojciec stanął przed koniecznością przyjęcia mnie pod swój dach, mimo że doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak bardzo dwie dodatkowe osoby do wyżywienia nadszarpną jego i jego świeżo poślubionej małżonki finanse. Nie potrafił pojąć, jak moja mama i siostra mogły wpaść na taki pomysł. Nie ukrywam, że ja również byłam tym zaskoczona.

Jak się jednak okazało, moje odejście z domu wcale nie sprawiło, że dały za wygraną. Co tydzień wykonywały telefony, zjawiały się w domu taty (w tym czasie uczyłam się w trybie indywidualnym, ponieważ z powodu zaawansowanej ciąży nie uczęszczałam już do szkoły) i wywierały na mnie presję, abym przystała na ich propozycję.

Apogeum absurdu okazała się postawa mojej siostry, której negatywne emocje – zawiść, zazdrość i dziecinna złość – całkowicie przesłoniły trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość. Kiedy na świat przyszedł mały Tosiek (z Hubertem wybraliśmy imię po jego pradziadku – Antonim), przesłałam im fotografie maluszka: podczas kąpieli, w nowych ubranku… W końcu one też były jego rodziną! Nie przypuszczałam jednak, że zrobią z tego zły użytek.

Dopiero po pewnym czasie zorientowałam się, że Sylwia zniknęła z listy moich znajomych na Facebooku. Nieco mnie to zaintrygowało, dlatego poprosiłam mojego partnera o pożyczenie jego profilu, żebym mogła to sprawdzić.

Kiedy ujrzałam to na własne oczy, po prostu oniemiałam. Moja siostra zamieszczała fotki Antosia na swoim koncie, jakby była jego matką. Pisała o nim tak, jakby to był jej synek. Totalnie mnie zamurowało. Hubert stał jak wryty. Nawet mój ojciec był w szoku i nie miał pojęcia, jak zareagować. Ale jedno wiedziałam na pewno – nie mogę im pozwolić nawet na chwilę zostać samym z moim dzieckiem. Jeszcze wpadłby im do głowy jakiś szalony pomysł, żeby go zabrać… Takie kobiety są zdolne do wszystkiego, serio.

Nasz syn Antoni skończył dzisiaj 2 lata. Udało mi się zdać egzamin dojrzałości i od niedawna pracuję. Ludzie nie dawali nam z Hubertem większych szans na wspólne życie, twierdzili, że nasza relacja skończy się jeszcze przed zakończeniem nauki. Obecnie mieszkamy razem i chcemy wziąć skromny ślub w urzędzie, tylko z garstką najbliższych. Ciągle się zastanawiam, czy powinnam zaprosić moją matkę i siostrę. Nie mam ochoty po raz kolejny roztrząsać tego wątku…

Ola, 19 lat

Related Posts