„Zaprosił mnie do piekielnie drogiej restauracji. Zależało mu, żeby zrobić na mnie wrażenie. W trakcie randki zupełnie straciłam koncentrację na tym, co do mnie mówił. W mojej głowie kłębiły się wyłącznie myśli o cudownych oczach przystojnego chłopaka, który nas obsługiwał”.
Może warto pomyśleć o daniu mu szansy?
Gdy Robert podszedł do mojego biurka, z ociąganiem uniosłam wzrok. Przyszło mi na myśl, że znów będzie mnie męczył, namawiając na randkę. Jednak tym razem oznajmił:
– Wiesz co, zdaję sobie sprawę, że o tym, czy ktoś nam wpadnie w oko, decyduje tych parę pierwszych chwil. Dotarło do mnie, że nie powinienem po raz kolejny pytać, czy dasz radę wyskoczyć ze mną na kawę, bo odmówiłaś już za pierwszym podejściem. Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, bo nadal cię lubię, ale chyba nie dałbym rady usłyszeć od ciebie następnego „może innym razem”.
„Daje sobie spokój?” – odetchnęłam z ulgą. Nagle ogarnęły mnie lekkie wyrzuty sumienia. Przecież Roberta można określić jako naprawdę w porządku gościa i niejedna dziewczyna z roboty byłaby wniebowzięta, gdyby to ją zaprosił do kawiarni. Jego upór w zabieganiu o moje względy był naprawdę godny podziwu… Wszystko zaczęło się pierwszego dnia mojej pracy, kiedy jeszcze zupełnie nie odnajdywałam się w nowych okolicznościach. Mimo moich ciągłych odmów nie poddawał się przez wiele tygodni.
– Aż żal, że już nie zapytasz, bo kto wie, może tym razem usłyszałbyś coś innego – rzuciłam z kokieteryjnym uśmiechem.
– Serio? – niedowierzanie, jakie odmalowało się na jego twarzy, było autentyczne i było mi miło. – No to jak, kochana Anitko, dałabyś się wyciągnąć na kawę?
No i właśnie tak wylądowałam z Robertem w jakiejś wymyślnej knajpie, bo ta „kawa”, na którą mnie wyciągnął, przerodziła się ostatecznie w porządny wieczorny posiłek. Czułam się przez to odrobinę niezręcznie, bo zdawałam sobie sprawę, że będzie go to kosztować kupę szmalu. Wręczono mi kartę dań bez podanych cen, ale i tak potrafiłam je sobie mniej więcej oszacować w głowie…
Chcąc nie nadszarpnąć zbytnio portfela, decydowałam się na dania, które wydawały mi się nieskomplikowane i niedrogie. Mój zamysł najwyraźniej nie umknął jednak uwadze Roberta, gdyż sam zdecydował się zamówić dla mnie parę pozycji z menu, zapewniając, że na pewno przypadną mi do gustu. Po chwili pojawił się kelner, niosąc nam prawdziwe rarytasy.
Zorientowałam się wtedy, że obsługuje nas inny pracownik niż ten, który wcześniej przyjmował nasze zamówienie. Być może właśnie nastąpiła zmiana personelu? W każdym razie przystojny, wysoki brunet, zanim odłożył dania na blat, zerknął na mnie, ja odwzajemniłam spojrzenie i wtedy…
Rzeczywistość wywróciła się do góry nogami!
Poczułam się, jakby niespodziewanie spadł na mnie grom z jasnego nieba, kompletnie zwalając z nóg! Ale nie tylko ja byłam oszołomiona, bo nasz kelner również stracił rezon, a zastawiona taca w jego rękach zaczęła niebezpiecznie balansować i… bęc! Finezyjnie zaaranżowane zakąski zjechały wprost na moją kieckę!
– Co pan robi! – dotarł do mnie jak zza grubej zasłony pełen pretensji okrzyk Roberta
Byłam tak zapatrzona w te przecudne, ciemne oczy nade mną, że zupełnie nie zauważyłam tego, co się stało dookoła.
– Bardzo mi przykro! Bardzo przepraszam! – kelner jako pierwszy doszedł do siebie i na powrót przybrał profesjonalną postawę. – Naprawdę nie wiem, jak mogło do tego dojść. Rzecz jasna, wezmę na siebie pełne koszty czyszczenia! Jeszcze raz proszę o wybaczenie!
Kierownik restauracji w mgnieniu oka pojawił się przy naszym stoliku, przyciągnięty harmidrem, który przed chwilą wybuchł. Gdyby spojrzenie mogło pozbawić życia, nieszczęsny kelner padłby trupem tuż przede mną!
– Proszę się nie przejmować, nic takiego się nie wydarzyło – powiedziałam, uśmiechając się pogodnie. – Ta sukienka nie jest nowa. Poza tym jestem przekonana, że da radę ją wyprać.
Gdy tylko zostałam oczyszczona z resztek mięsa, nabiału i owoców, a kierownik sali starł ze mnie brud najlepiej, jak umiał, ponownie zajęłam swoje krzesło. Wówczas dostarczono nam kolejne talerze z jedzeniem.
– To na koszt firmy – zapewnił menadżer, co sprawiło, że Robert trochę się odprężył i zwrócił się do mnie przyciszonym głosem:
– Cóż za kretyn z tego kelnera! Osobiście dopilnuję, by pokrył koszty twojego prania!
„Sama o to zadbam” – pomyślałam rozmarzonym tonem, choć wcale nie żałowałam poplamionej kiecki.
Po opuszczeniu lokalu wpadliśmy na niego – stał zawstydzony obok wejścia.
– Jeszcze raz chciałbym panią najmocniej przeprosić – rzekł, kłaniając się nisko. – Niech pani pamięta o tym, żeby dać mi znać o kosztach czyszczenia. Mam na imię Paweł.
Miałam wrażenie, że spogląda za mną pełen tęsknoty. A ja robiłam wszystko, co w mojej mocy, żeby się nie odwrócić.
– Planowałem dzisiaj zabrać cię jeszcze do kina, ale po tym wszystkim to chyba wolisz wrócić do siebie… – usłyszałam gdzieś w oddali głos Roberta.
Nie mogłam przestać o nim myśleć
Nie dane mi było wcześniej przeżyć czegoś takiego – najpierw ogromnego zdziwienia, a później niezmierzonej radości w towarzystwie drugiej osoby. A co tam sukienka! Kogo to obchodzi! Do knajpy ponownie zawitałam po dwóch dniach.
– Pani do Pawła? No tak, faktycznie! Już sobie przypominam! Strasznie się przejął, gdy poplamił pani ciuchy – przywitał mnie ten sam szef. – To nasz najlepszy pracownik, do tej pory nigdy mu się taka wtopa nie zdarzyła – dodał, zmierzając na zaplecze.
Kilka minut później wyszedł do mnie Paweł.
– Witam serdecznie! W świetle dnia wygląda pani jeszcze bardziej olśniewająco niż wieczorem – wypalił, a następnie zamilkł zakłopotany. – A gdzie podział się pani narzeczony? Nie przyszedł razem z panią? – dopytywał po chwili.
– To nie mój narzeczony, a jedynie znajomy z pracy. Przedwczoraj spotkaliśmy się pierwszy raz – odparłam.
„I najprawdopodobniej ostatni!” – pomyślałam, ponieważ do takiego wniosku doszliśmy wspólnie z Robertem po naszym wczorajszym „romantycznym” wieczorze.
– Jejku, okropnie mi głupio, że zepsułem państwu spotkanie ! – zawołał zmieszany kelner.
– Wcale nie jest panu z tego powodu przykro, mnie zresztą też nie – odpowiedziałam bez ogródek.
Popatrzył na mnie przez chwilę, po czym parsknął śmiechem. Dołączyłam do niego. Kierownik sali, który z oddali przyglądał się całej sytuacji, zerknął na nas z zaintrygowaniem.
– Do dziesiątej wieczorem jestem w pracy, ale później z chęcią zaprosiłbym panią na małą czarną – Paweł ściszył ton głosu.
– O tak późnej porze? I gdzie pan o tej godzinie kupi kawę? Chyba tylko w automatach na stacji! – specjalnie utrudniałam mu zadanie.
– W mieszkaniu mam znakomity włoski ekspres – zaryzykował i postawił wszystko na jedną kartę.
– Oho, w mieszkaniu! Czy zdaje pan sobie sprawę, że picie kawy wieczorową porą utrudnia zasypianie?
– A kto tu wspomina o zasypianiu? – ciągle się szczerzył, spoglądając mi głęboko w oczy.
Intrygujące, że w trakcie tej konwersacji, która brzmieniem przypominała intensywny podryw, ani trochę się nie denerwowałam i czułam się całkiem bezpiecznie.
Wieczorem byłam już u niego
Robił przepyszną kawę, która miała niesamowity aromat i kremową, aksamitną piankę na wierzchu.
– Kluczową sprawą jest, aby nie zagotować mleka, tylko podgrzać je dokładnie do temperatury 60 stopni. Wtedy zsiada się i daje na kawie puszystą „kołderkę” – cierpliwie mi wyjaśniał. – Voilà! – z tymi słowami wręczył mi duży kubek z uchem wypełniony bosko pachnącą kawą. Na śnieżnobiałej piance artysta namalował kształt serduszka.
– W jaki sposób ci się to udało? – byłam pod wrażeniem.
– Kwestia wprawy…
– Wprawy?
– Tak, musisz zaparzyć jakieś 1000 kaw!
Wylegiwaliśmy się na puchatych poduszkach rozłożonych na podłodze, słuchając muzyki i rozmawiając. Pragnęliśmy podzielić się ze sobą tyloma rzeczami, dosłownie wszystkim! Chcieliśmy dowiedzieć się o sobie nawzajem jak najwięcej.
– Słuchaj, od dłuższego czasu marzy mi się otworzenie swojej kawiarni – zwierzył mi się Paweł. – Gościłbym u siebie zarówno młodych, jak i seniorów. Zainwestowałbym w niewielką maszynę do palenia kawy. Sprowadzałbym jeszcze niewyprażone ziarna i prażył je zgodnie z moimi upodobaniami. Delikatnie palone do porannego espresso, mocniej do popołudniowego.
– Nie mam wątpliwości, że osiągniesz swój cel – odparłam zauroczona przedstawioną wizją. – Jak dotąd piłam tylko kawę z torebki…
– Wprowadzę cię w tajniki prawdziwej kawy – oznajmił, odgarnąwszy kosmyk włosów z mojego czoła.
Razem zasnęliśmy wtuleni w siebie, leżąc na podłodze, podczas gdy muzyka nas usypiała. Poranek przywitał mnie czułym buziakiem Pawła. Kochaliśmy się, gdy słońce powoli wstawało. Przed wyjściem do pracy dostałam od Pawła kubek termiczny wypełniony po brzegi pyszną, pachnącą kawą z dodatkiem karmelu. Już kilkanaście minut później cudowny aromat rozniósł się po całym biurze, kusząc wszystkich współpracowników.
– Gdzie ją dorwałaś? – padały pytania.
– Też bym taką chciała! – rzuciła jedna z koleżanek.
Przyszło mi do głowy, że może powinnam wspomnieć Pawłowi o naszym bufecie dla pracowników, który od sześciu miesięcy stał pusty, bo nikt go nie prowadził. „A nuż wkrótce i oni będą mogli skosztować podobnej kawy? – zaświtało mi w głowie. – Ale baristę zachowam wyłącznie na własny użytek!”.
Elwira, 29 lat