Mojego męża poznałam na jednej ze studenckich imprez. Był zabawny, bardzo towarzyski, sypał żartami na prawo i lewo. Do każdego zagadywał, każdego potrafił wciągnąć do zabawy. Spodobało mi się to w nim. „W końcu jakiś facet, który nie jest nudziarzem”, pomyślałam z zainteresowaniem, zniechęcona po kilku ostatnich randkach, których zdecydowanie nie mogłam zaliczyć do udanych.
Z Jarka zawsze był bajerant
– Hej, piękności! Dołącz do nas na parkiecie – odezwał się nagle do mnie i pomachał przyjaźnie.
Poczułam, że się rumienię. Chociaż był otoczony wianuszkiem dziewczyn, to właśnie mnie poprosił do tańca bezpośrednio. Szaleliśmy na parkiecie przez prawie godzinę, a resztę wieczoru spędziliśmy na rozmowach. Jeszcze z żadnym facetem się tak nie czułam. Żaden mnie tak jeszcze nie adorował, żaden nie sprawiał, że czułam się jak jedyna kobieta na świecie. A ja z chęcią mu się rewanżowałam. Prześcigaliśmy się w tych komplementach prawie że do białego rana. A później wymieniliśmy się numerami.
Już następnego dnia zadzwonił do mnie, żeby umówić się na randkę. I tak to się dalej potoczyło…
Adorował nie tylko mnie
Jarka nie trzeba było zachęcać do okazywania uczuć, jak wielu innych facetów. Często prawił mi komplementy, regularnie utwierdzał w przekonaniu, że jestem wspaniała, piękna, cudowna i praktycznie idealna. Ale i oczekiwał tego w zamian. Ciężko znosił brak zainteresowania, lubił być doceniany. Roztaczał wokół siebie taki czar, że nadal ciężko mu się było opędzić od kobiet – nawet gdy byliśmy już w zadeklarowanym, trwałym związku.
– Ech, ten twój mąż to prawdziwy cud– słyszałam regularnie od chichoczących babek na przyjęciach.
Widziałam, jak patrzą na mnie z zazdrością, jak szepczą sobie wzajemnie na ucho złośliwe słowa pod moim adresem. „Takiego ma wspaniałego męża, a siedzi w kącie naburmuszona. Ja to bym go doceniła!”, wyobrażałam sobie ich zjadliwe komentarze. Tylko żadna z nich pewnie nie myślała o tym wszystkim z mojej perspektywy. Że bycie żoną bawidamka, który wiecznie szuka poklasku i uwagi ze strony innych kobiet, to żadna przyjemność.
Oczywiście, następnego dnia gorąco mnie przepraszał, zapewniał o swojej wierności i gorliwie rekompensował mi wszelkie kłótnie. Miał urok, więc łatwo się poddawałam. I wierzyłam, że to tylko niewinne flirty, że to „niechcący”, że on sobie nawet nie zdaje z tego sprawy, że po prostu jest uprzejmy i szarmancki i z boku wygląda to tak, jakby próbował każdą poderwać…
Moja przyjaciółka nie dawała się nabrać
– Kalina, obudź się! On cię bajeruje tak, jak chce, a tak naprawdę to co takiego robi? Jakie masz w nim oparcie? Przecież to ty więcej zarabiasz, żyjecie w twoim mieszkaniu, a poza tym jeszcze go obsługujesz i sprzątasz… I na domiar wszystkiego, dajesz się robić w konia! – dramatyzowała Asia, moja przyjaciółka.
– Oj, daj spokój, przecież nie jest tak źle! Jasne, może i jest z niego trochę bajerant, ale to przede wszystkim dobry partner, dobry mąż… – tłumaczyłam go.
– Nie wiem, czy definicja dobrego męża zawiera wieczne zamartwianie się, czy aby nie posunie się za daleko z następną panną, wobec której jest taki grzeczny i szarmancki – prychnęła.
Wszystko było na mojej głowie
Miała rację, ale wtedy jeszcze to wypierałam. Tak naprawdę, gdyby spojrzeć na to z zewnątrz, mój mąż ujął mnie wyłącznie swoim czarem. Nie był ani zaradny, ani przedsiębiorczy, ani szczególnie pomocny. Większość naszego życia spoczywała na moich barkach: ja więcej zarabiałam, ja ogarniałam codzienność, ja dbałam o dom, ja robiłam zakupy.
A Jarek? Po prostu… był. I przez długi czas to mi wystarczało. Rozweselał mnie, adorował, komplementował. To trochę naiwne, płytkie i niedojrzałe, kiedy patrzę na to teraz, z perspektywy czasu, ale naprawdę uwiódł mnie tak bardzo, że zdecydowałam się spędzić resztę życia z facetem, który praktycznie niczego mi nie oferował – poza uniesieniami fizycznymi i pustymi gestami.
– Kopnij go w tyłek, zanim wywinie ci jakiś numer – ostrzegała mnie niezmiennie Aśka.
Zupełnie nie wierzyła w zalety Jarka. Ale ja, jak każda zakochana kobieta, ignorowałam wszelkie czerwone flagi. Do czasu…
Przyłapałam go z koleżanką
Przez dwa lata nasze małżeństwo wyglądało zupełnie tak samo. Jarek korzystał z każdej okazji, żeby tylko flirtować z innymi kobietami, niezależnie od tego, czy byłam obok czy też nie. Ja się denerwowałam, a potem on mnie przepraszał, ja wybaczałam… i tak w kółko. Aż w końcu Jarek zrobił się nieostrożny i zbyt zuchwały.
Naprawdę nie powinnam być tak zdziwiona, a jednak byłam. Gdy podczas imprezy u znajomych skierowałam się w stronę łazienki, w ciemnym korytarzyku zobaczyłam… swojego męża całującego się z Tamarą, naszą wspólną koleżanką!
– Jarek? – zapytałam niepewnie.
Mąż odskoczył się od Tamary jak oparzony.
– Czy teraz też mi będziesz wmawiał, że nic takiego nie zrobiłeś? – zapytałam gorzko i, ze łzami w oczach, wybiegłam z domu przyjaciół.
Nie wierzyłam mu
Mąż pognał za mną. Oczywiście, naprawdę próbował mi wmówić, że to nic takiego!
– Kochanie, przepraszam cię, nie wiem, co mnie naszło… Zrobiłem potworną głupotę! Ale to nic nie znaczyło. Tylko ty się liczysz. I spędzę resztę swojego życia na udowadnianiu ci, że jesteś najważniejszą kobietą mojego życia – lamentował melodramatycznie, ale tym razem nie dawałam się zwieść.
– A może po prostu przyznasz otwarcie, że jesteś patologicznie uzależniony od kobiecego zainteresowania i że zawsze będziesz musiał robić takie rzeczy?! – wybuchłam.
– To nieprawda! Ja po prostu… – speszył się.
– Co? Po prostu jesteś szarmancki? Jesteś tak uprzejmy i tak doskonale dogadujesz się z kobietami, że aż musisz je całować?! Wybacz, musisz poszukać sobie innej idiotki do bajerowania, ja mam już dosyć!
I odeszłam. Ta sytuacja była dla mnie jak zimny prysznic. Natychmiast po powrocie do domu zabrałam się za pakowanie manatków Jarka i kilka godzin później wystawiłam mu walizki przed drzwi. Gdy tylko wrócił, oczywiście wpadł w panikę. Błagał, przepraszał, płakał, ale ja byłam nieugięta. Widziałam, jak Jarek wije się jak piskorz, po raz pierwszy dociera do niego, że przekroczył granicę i że tym razem może nie udać mu się wywinąć. I czułam satysfakcję.
Teściowa miała pretensje
Miałam momenty zwątpienia. Po raz pierwszy chciałam do niego zadzwonić już po kilku dniach. Chciałam powiedzieć, że przesadziłam, że to na pewno była pomyłka, że przecież nigdy świadomie by mnie nie skrzywdził… Ale coś mnie powstrzymało.
Coś z tyłu głowy szeptało mi, że nie mogę pozostać w tym błędnym kole do końca życia. Ale było coś jeszcze: po miesiącu okazało się, że mój mąż, zupełnie dorosły człowiek, beze mnie jest jak dziecko we mgle! Był kompletnie nieodpowiedzialny, zachowywał się jak nastolatek. Nawet nie zaczął szukać własnego mieszkania, o nie.
Wprowadził się do mamusi i wcisnął jej łzawą historyjkę o tym, że zupełnie nagle kazałam mu się wynosić. Gdy odrzucałam kolejne połączenie od teściowej, wydzwaniającej i wypisującej do mnie z pretensjami, że miałam czelność tak potraktować jej wspaniałego synka, wiedziałam już, że dla mnie i Jarka nie ma żadnej przyszłości.
– Wiem, że sama namawiałam cię na to, żebyś odeszła, ale… przykro mi, że tak to się potoczyło. Niepotrzebnie się nacierpiałaś – westchnęła Aśka, gdy kameralnie świętowałyśmy moje urodziny.
Perspektywa rozwodu sprawiała, że nie byłam w nastroju do wielkich imprez, więc pierwsze urodziny bez Jarka spędziłam z przyjaciółką, dwiema butelkami wina i głupkowatą komedią.
– Wiesz, głupio mi, że tak się dałam omamić… – wymamrotałam w którymś momencie. – Ostrzegałaś mnie, przecież wszystkie znaki były widoczne, a ja jak jakaś głupia naiwniaczka…
– Cicho, daj spokój. Jak widać, wiele babek ulegało temu jego urokowi, nie ty jedyna – odpowiedziała Aśka.
– Ale ja jedyna postanowiłam za niego wyjść… – odparłam.
– Nie wydaje mi się. Zaraz sobie znajdzie drugą, bo przecież pan narcyzek uschnie jak nie będzie się go podlewać wiecznym zainteresowaniem i zachwytami. Ale to już nie nasz problem – zachichotała.
I musiałam jej przyznać rację. To już nie był mój problem. A następnej małżonce Jarka mogłam tylko współczuć.