„– Zostaniesz ze mną… – szepnąłem, zamykając walizkę i dumając nad tym, że można pamięć po kimś zamknąć w niewielkim kuferku. I żałowałem, że nie mogę zabrać ze sobą niepowtarzalnego aromatu babcinego mieszkania”.
Babcia Michalina była wspaniała. Pierwszy raz byłem u niej na wakacjach jako pięciolatek. Miałem tremę, bo niby to była babcia, ale tak naprawdę – obca osoba i na dodatek strasznie stara. Miała wtedy pewnie około pięćdziesiątki… Ale zaraz po wejściu do jej mieszkania poczułem się wspaniale. W powietrzu wisiała mieszanina przyjemnych zapachów, z których rozpoznawałem jedynie suszone grzyby, ale cały ten zestaw aromatów był miły.
Babcia była przeciwieństwem rodziców: zawsze się uśmiechała, żartowała, nie krzyczała na mnie, gdy coś zbroiłem, tylko tłumaczyła, co i jak. Zawsze miała dla mnie czas i angażowała mnie do wszystkich zajęć, więc czułem się ważny i potrzebny. A na dodatek gotowała cuda, na które mama nie miała czasu. I na każdą okazję znała różne śmieszne powiedzenia. Jeździłem do Michaliny regularnie na kilka letnich tygodni, a kiedy skończyłem 15 lat, także częściej.
Babcia wiele mnie nauczyła
Porządek. To było coś, czego nauczyłem się od babci. Ale nie chodziło o pedantyczne ustawianie czy układanie przedmiotów. Był to rodzaj naturalnego ładu, harmonia i współbrzmienie wszystkiego, co nas otaczało.
– No, popatrz, jak to wygląda… – mówiła Michalina, pokazując doniczkę, książkę, garnek, cokolwiek. – Czy tak nie będzie lepiej? – pytała, po czym minimalnie przesuwała coś i w tym momencie zwykłe przedmioty tworzyły kompozycję, która cieszyła oko.
– Jak ty to robisz, babciu? – pytałem zdumiony, że nawet drewniana łyżka na pokrywce garnka z gotującą się zupą może wyglądać tak ładnie.
– A nie wygląda lepiej? – pytała wesoło babcia.
– Dużo lepiej! – wołałem. – A można inaczej? – dopytywałem.
I wtedy Michalina ze śmiechem dokonywała kilku minimalnych zmian i robiło się inaczej, ale też pięknie. Patrzyłem ze zdumieniem na te sztuczki, a ona od czasu do czasu ze śmiechem wygłaszała zabawne uwagi.
– Odrobinę wyżej, Piotrusiu – mówiła na przykład, gdy wieszałem na ścianie obrazek. – Nie tylko myszy będą oglądać to dzieło.
Uśmiechałem się, wykonywałem polecenia i cieszyłem się, że i ja mam wkład w to, że świat jest piękniejszy.
Byłem przekonany, że to dzięki babci Michalinie nawet stary wielki imbryk z wygiętym jak trąba słonia dziobkiem, wypuszcza kłęby pary tak, by tworzyły efektowny wzór.
– Kocham cię, babciu – mówiłem w takich chwilach.
– Ja ciebie też, Piotrusiu – odpowiadała. – I zawsze tak będzie.
Jej śmierć była dla mnie szokiem
Miałem świadomość, że czas mija, ale moja relacja z babcią wydawała się wieczna. Jak to, zmarła? – nie mogłem pogodzić się z tą myślą. Świat tego dnia był okropny. Nawet moja matka zachowywała się tak, jakby odejście jej własnej mamy nie miało dla niej znaczenia. Oczywiście, pokłóciłem się z nią.
– Poprosiłam sąsiadkę Michaliny, żeby się na razie wszystkim zajęła, a my dojedziemy tam jutro – oznajmiła matka suchym tonem.
– Ja jadę natychmiast – odpowiedziałem, bo nie wyobrażałem sobie, że ktoś obcy może wejść w cudownie uporządkowany świat mojej babci. – Gdyby żył ojciec.
– Ale nie żyje. To nie ma sensu, nic dziś nie zdziałasz. Pojedziemy wcześnie rano – upierała się.
– Rób, jak chcesz, ja jadę. I popraw, mamo, ten okropny kalendarz. Od początku roku wisi krzywo.
Matka znacząco puknęła się palcem w czoło i zapewne nie widziała, że zasłona w kuchni zafalowała ze złością. Poszedłem do samochodu.
Było mi przykro
Kiedy podjechałem pod dom babci, z klatki wyszła pani L., jej najbliższa sąsiadka.
– Dzień dobry, panie Piotrze.
– Niedobry… Chodźmy na górę.
W mieszkaniu nic się nie zmieniło: wszystko było na swoich miejscach, nawet rozłożone na stole gazety tworzyły kolorową rozetę. Pani L. otarła załzawione oczy.
– Ona wiedziała, czuła, że odchodzi – powiedziała cicho.
– Dlaczego nie zadzwoniła?
– Pan najlepiej wie, jaka ona była. Przewidziała, co się wydarzy. Była gotowa, zostawiła w opisanych kopertach dokumenty, pieniądze, zalecenia… Są tutaj – pokazała papiery na komodzie. – No nic, to ja zostawię już pana. Jutro, gdybym mogła być pomocna, proszę śmiało pukać.
Zatęskniłem za babcią
Zostałem w pachnącym grzybami i lawendą mieszkaniu, usiadłem w babcinym fotelu i zamknąłem oczy.
Nie mogłaś jeszcze trochę poczekać? – myślałem rozżalony. Otrząsnąłem się i spojrzałem na serwantkę stojącą naprzeciw.
– Nie, to nie może być tak! – od razu zauważyłem różnicę. Drewniana kasetka z napisem „Krynica” stała nie na swoim miejscu! Wstałem, by ją przestawić, i wtedy znalazłem list.
Zwykły kawałek papieru w kratkę z pożółkłego bloku makulaturowego, a na nim kilka zdań.
„Pamiętaj, Piotrusiu: kto ma wewnętrzny ład, nie musi niczego szukać. Twoja babcia Michalina”.
Złożyłem arkusik i schowałem do portfela. Tak: babcia nigdy niczego nie szukała. Jakimś magicznym sposobem tworzyła wokół siebie ład doskonały.
– Chciałbym mieć twój dar, Michalino… – powiedziałem do pustego wnętrza i zobaczyłem, jak falują firanki.
Przeciąg? Przecież okna są zamknięte – pomyślałem. A jednak falowały.
Zabrałem kilka pamiątek
Nigdy nie pytałem Michaliny, dlaczego nie dogadywała się ze swoją córką, a moją mamą. Zrozumiałem to, gdy byłem dorosły: ja też się z nią nie dogadywałem, bo trudno porozumieć się z kimś, kto wszystko wie lepiej. Matka zdecydowała, że mieszkanie Michaliny sprzedamy.
– Jeśli chcesz coś zachować, bierz – oznajmiła. – Ja nic nie potrzebuję.
Nie dyskutowałem. Nie chciałem przecież wyprowadzać się z Warszawy. Zadeklarowałem pomoc w załatwianiu formalności, ale mama odmówiła z wrodzonym chłodem. Siedziałem więc z matką w jej rodzinnym mieszkaniu i byłem pewien, że cieszy się, że nigdy tu już nie wróci.
Znalazłem w szafie starą skórzaną walizkę i zapakowałem do niej kilka drobiazgów: ulubiony kubek babci, wieczne pióro Pelikan, kryształową karafkę, srebrny imbryk do herbaty, kilka książek, stare albumy z fotografiami, dziwnego kulistego kaktusa, a przede wszystkim przepiękne zdjęcie uśmiechniętej Michaliny na tle Starego Domu Zdrojowego w Krynicy.
– Zostaniesz ze mną… – szepnąłem, zamykając walizkę i dumając nad tym, że można pamięć po kimś zamknąć w niewielkim kuferku. I żałowałem, że nie mogę zabrać ze sobą niepowtarzalnego aromatu babcinego mieszkania.
Na pogrzebie mojej matki nie było, ale nie miałem do niej pretensji – nie mogła zostać ze względu na służbowy wyjazd zagraniczny. Pożegnałem więc Michalinę tylko z sąsiadką. Kiedy wychodziliśmy z cmentarza, starsza pani powiedziała:
– Odeszła, ale dzięki panu była całe życie szczęśliwa. Niech pan o tym pamięta i czasem o niej pomyśli. Do widzenia, panie Piotrze. Pewnie się już nie zobaczymy.
Chciałem zaprzeczyć, ale przecież miała rację. Uścisnąłem rękę starszej pani i powoli poszedłem do samochodu. Krynickie zdjęcie Michaliny zawisło w moim salonie. Ilekroć na nie zerkałem, uśmiechałem się. Pozostałe drobiazgi zajęły zwykłe miejsca w kuchni, a kaktus zadomowił się przy telewizorze.
Spotkałem kobietę marzeń
Annę poznałem przypadkiem, na poczcie. Oboje czekaliśmy na swoją kolej i narzekaliśmy na kiepską obsadę stanowisk.
– Może wypijemy kawę? – zaproponowałem. – Obok jest przytulna kawiarnia
– A jeśli przyspieszą i kolejka nam ucieknie? – odpowiedziała nieznajoma jeszcze wtedy dziewczyna.
– Przyjmę zakład, że mamy jeszcze trzydzieści siedem minut luzu! Mam na imię Piotr – przedstawiłem się.
– Anna. Przyjmuję zakład i włączam stoper – uśmiechnęła się dziewczyna, a po dwóch minutach siedzieliśmy przy kawie i ciastkach.
Okazało się, że Ania jest nie tylko śliczna, ale też wesoła, pogodna i inteligentna. Gęba mi się cieszyła przy niej, jakbym wygrał w totka. Przeżuwałem szarlotkę i nagle, sam nie wiem czemu, zanuciłem piosenkę Grechuty „Będziesz moją panią”.
– Moja babcia powiedziałaby: nie śpiewaj przy jedzeniu, bo twoja żona będzie miała głupiego męża… – rzuciła Anna ze śmiechem.
– Moja też by tak powiedziała! – zareagowałem okrzykiem.
– Ale nie miała na imię Katarzyna?
– Nie, Michalina – zawstydziłem się. – Przepraszam…
– Nie ma za co, to ładna piosenka
– Anna chyba się ze mnie nabijała.
Zrobiłem się czerwony jak burak, czułem to.
– To dobrze, że to nie ta sama babcia – odezwałem się wreszcie.
– Masz rację, ale myślę, że polubiłabym twoją Michalinę…
Roześmiałem się i w przypływie odwagi powiedziałem:
– Mogę cię z nią poznać!
Chciałem ją lepiej poznać
Anna spojrzała na mnie bystro.
– No, nie całkiem, bo ona, wiesz…Ale mógłbym pokazać ci, jaka była – ciągnąłem desperacko. – Babcia też by cię polubiła… – dodałem ciszej.
– No, to zapisz mój numer – usłyszałem i natychmiast wyciągnąłem z kieszonki pióro Pelikana.
– Jakie piękne pióro wieczne – zauważyła dziewczyna.
– To babci…
– No, to pisz – podyktowała mi numer, a ja – starannie jak nigdy – kaligrafowałem go na serwetce.
Pod spodem dopisałem – Anna.
Telefon Anny zapiszczał, przerywając zawstydzającą mnie ciszę.
– Idziemy! Poczta!
– Jasne!
Szybko poszliśmy na pocztę. Do naszej kolejki brakowało dwóch numerów. Poszło szybko. Anna stanęła przy okienku pierwsza, po minucie i ja załatwiłem sprawę.
– Wygrałeś. To cześć, Piotr, do usłyszenia – wyciągnęła rękę.
– Cześć. Kiedy? – ująłem jej dłoń.
– Jak uważasz… – uśmiechnęła się i weszła w drzwi. – Dziś?
Zanim się zorientowałem – zniknęła wśród przechodniów. Wyjąłem z kieszeni złożoną serwetkę i zauważyłem, że imię Anna było dwukrotnie podkreślone. A przysiągłbym, że tego nie zrobiłem…I co, Michalino? – pomyślałem, gapiąc się w niebo. – Prawda, że fajna? Znów zanuciłem Grechutę i ruszyłem do domu. Rzeczywiście, zadzwoniłem do Anny jeszcze tego samego wieczora. Nie odebrała. Zrobiło mi się przykro, ale świat się nie skończył.
Czułem, że babcia mną kieruje
Zadzwoniła dwa dni później.
– Przepraszam, musiałam wyjechać – wyjaśniła Anna, a ja się nie gniewałem. – Zaproszenie do babci aktualne?
– Jasne! Kolacja z babcinym ciastem będzie okej?
– Zapowiada się pysznie. Kiedy?
– Jak uważasz. Dziś?
Miała cudowny śmiech.
– Przyjedziesz po mnie? O osiemnastej pod BUW?
– Będę! Wypatruj czerwonej limuzyny marki opel…
– To do zobaczenia.
Nakrywałem do stołu, a Ania oglądała babcine albumy i pamiątki. Wyrównała zdjęcie Michaliny na ścianie i pogłaskała nawet dziwacznego kaktusa. Po domowym klopsie z ziemniakami i surówką na deser zaserwowałem sernik wiedeński.
– Pyszny! Jak zresztą cały obiad, dziękuję! – Ania jadła ze smakiem.
– Babcine przepisy, starałem się.
– Jesteś pojętnym uczniem, Piotrze. A babcia była fantastyczną kobietą. Polubiłam ją, wiesz?
Uśmiechnąłem się i zająłem parzeniem herbaty. Kiedy zalałem wrzątkiem listki w dużym pękatym imbryku, razem z parą wydobył się z niego ten niezwykły aromat, który znałem z mieszkania Michaliny.
– Pachnie cudnie…
Byłem szczęśliwy i spokojny
Ania objęła mnie i przytuliła się.
– To kolejne babcine czary?
– Na pewno… – odwróciłem się do niej i pocałowałem ją.
Nie broniła się, przylgnęła do mnie całym ciałem. Ona też pachniała czymś magicznym. Obudziliśmy się wcześnie.
– Mój dyżur w kuchni – powiedziała Anna. – Zrobię kawę, chcesz?
Kiwnąłem głową. Wstałem i poszedłem do salonu. Cały czas pachniało w nim czymś miłym, ciepłym, tajemniczym. Uchyliłem drzwi balkonowe i odwróciłem się, by iść do kuchni. I wtedy to zobaczyłem.
– Aniu, przyjdź tu – zawołałem.
– Myślę, że Michalina też cię polubiła!
Dziewczyna w za dużej męskiej koszuli weszła do pokoju i zapytała:
– Skąd wiesz?
Brodą wskazałem jej stolik telewizyjny, a ona aż otworzyła z wrażenia usta. Z kaktusowej zielonej kuli wyrastał teraz wielki liliowopurpurowy kwiat roztaczający cudowny zapach. Spojrzałem na zdjęcie Michaliny na ścianie. Byłem pewny, że młoda kobieta w starodawnym stroju uśmiechała się radośniej niż zwykle.