Często słyszy się o koszmarnych rozwodach, gdzie ludzie walczą o każdy drobiazg i dzielą wszystko na pół. Nam z Marianem udało się na szczęście osiągnąć porozumienie. Zdecydowaliśmy, że nasz dom, który był naszą wspólną własnością, przekażemy od razu córce, a mieszkanie składające się z dwóch pokoi i kuchni weźmie mąż.
„Serce mi pękło, gdy nakryłam Antka na zdradzie. Okazało się, że cały ten romans był ukartowany przez moją rywalkę z pracy”
Trzeba było to uregulować
Miał do niego prawo, bo odziedziczył je po swojej babci, mimo że wspólnie je wyremontowaliśmy, a ja jeszcze przed ślubem zainwestowałam w nie sporą sumę. Zawsze powtarzano, że gdy poślubię Mariana, to mnie też wpisze do księgi wieczystej, ale nigdy do tego nie doszło. Sama o to nie zadbałam, więc kiedy podjęliśmy decyzję o rozstaniu, zdawałam sobie sprawę, że w sądzie nic nie wskóram, bo mieszkanie formalnie należało do niego. Przysługiwała mu też połowa naszego wspólnego domu.
Kiedy zgodnie przepisaliśmy dom na wtedy jeszcze małą Grażynkę, poczułam ogromną ulgę. W końcu nie musiałam się martwić o to, co czeka moje dziecko i mnie samą w przyszłości. Nie przyszło mi do głowy, że któregoś dnia będę zmuszona się stąd wyprowadzić. No chyba, że sama bym tak postanowiła…
To było spełnienie marzeń
Od lat marzyliśmy o własnym domu. Po ślubie mieliśmy możliwość sprzedaży lokalu odziedziczonego po babci Mariana i zaciągnięcia pożyczki na większe mieszkanie. Zrezygnowaliśmy z tego pomysłu, bo wiedzieliśmy, że tylko dom z kawałkiem zieleni da nam pełnię szczęścia. Jego postawienie wymagało od nas wielkich poświęceń. Przez osiem lat jakoś dawaliśmy radę w ciasnym mieszkaniu, choć po narodzinach córeczki zrobiło się naprawdę trudno. W tym czasie ciężko harowaliśmy, by wreszcie móc cieszyć się wymarzonym domem.
Gdy Grażynka skończyła pięć lat, nareszcie udało nam się przeprowadzić z ciasnego mieszkania w bloku do własnego domu! Chociaż nie był on jeszcze w pełni wykończony, wydawał się nam istnym rajem w porównaniu do dwóch niewielkich pokoików, w których mieszkaliśmy wcześniej. Nareszcie mogliśmy cieszyć się przestronną jadalnią oraz naszą prywatną sypialnią z ogromnym łóżkiem. Nasze dziecko miało swój własny, przeuroczy pokój. W końcu przestaliśmy sobie nawzajem zawadzać.
A ten ogród! Aranżowanie go sprawiało mi niesamowitą frajdę. Poza tym nasza sytuacja materialna nieco się poprawiła, gdyż opłaty za wynajęte mieszkanie częściowo pokrywały nasz kredyt.
Oddaliliśmy się od siebie
Myśleliśmy, że czeka nas już tylko sielanka i nic nie zakłóci naszego szczęśliwego życia. Niestety, zagrożenie nie przyszło z zewnątrz, a kryło się w nas samych! Nie potrafię powiedzieć, co sprawiło, że mój związek z Marianem zaczął się rozpadać. Z dnia na dzień, z nocy na noc, zaczęliśmy skakać sobie do gardeł. Kłóciliśmy się o byle co.
Jeszcze niedawno czterdzieści metrów mieszkania w zupełności nam wystarczało, a teraz sto pięćdziesiąt przypominało więzienną celę, w której zamknięto dwoje skazanych. Każde z nas izolowało się w swoim pokoju, bo przebywanie razem stało się prawdziwą udręką!
Męczyliśmy się ze sobą po przeprowadzce przez pięć długich lat, aż w końcu oboje stwierdziliśmy, że to nie ma sensu. Padło hasło o rozstaniu i zdecydowaliśmy, że załatwimy to, jak cywilizowani ludzie. Byłam taka szczęśliwa, że zostaję z dzieckiem u siebie i wciąż będę mogła cieszyć się moim wymarzonym ogródkiem, że kompletnie nie zwróciłam uwagi na jedną rzecz: po rozwodzie w zasadzie nic nie będzie moje. Dopiero pani sędzina uświadomiła mi ten fakt.
– Jak to? Przecież dom jest mój! W końcu będę w nim mieszkać razem z dzieckiem! – wykrzyczałam, nie mogąc pojąć, dlaczego ta sędzia tego nie rozumie.
Póki moja córka była jeszcze malutka i postrzegała mnie jako swoją najlepszą kumpelę, wszystko mi się układało. Nie zdawała sobie wtedy sprawy, że mieszkanie jest jej własnością, w końcu to ja płaciłam wszelkie opłaty. Jednak gdy tylko weszła w okres dojrzewania, szybko usłyszałam od niej, że to ja mieszkam pod jej dachem i jeśli zechce, to „wykopie mnie z chaty na zbity pysk”.
Byłam totalnie zaskoczona, no bo jak to możliwe? Przecież wszystko zawdzięcza mnie! Czy nie stać jej na odrobinę wdzięczności za to, co dla niej robiłam przez całe życie? Miałam cichą nadzieję, że to tylko taka faza, że córka w końcu dojrzeje i wszystko wróci do normy. Znowu będziemy mieszkać razem, aż… do końca naszych dni! No, przynajmniej do końca moich.
– Kiedy Grażynka zostanie mamą, to zawsze będę obok, by ją wspierać w opiece nad maluchami. Z kolei ja będę miała zagwarantowaną opiekę na stare lata… Czyż to nie idealny plan? – opowiadałam swoim przyjaciółkom, które jednak spoglądały na mnie z powątpiewaniem.
Nie mam pojęcia, czy widziały lepiej ode mnie, co dzieje się z Grażyną, czy po prostu kierowały się zdrowym rozsądkiem. Tak czy inaczej, zarówno Teresa, jak i Jola, nie były zdziwione faktem, że moja pociecha, kiedy tylko zaczęła studia, kazała mi się wynieść!
Byłam w szoku
Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Mam opuścić swój dom? To gdzie ja teraz zamieszkam?! Usłyszałam od niej, że kompletnie jej to nie obchodzi, a ze mną pod jednym dachem żyć nie zamierza, ponieważ ma zupełnie inne plany.
– A z czego zamierzasz pokrywać koszty utrzymania tego domu? No i swoje?! – próbowałam jeszcze po raz ostatni odwołać się do jej zdrowego rozsądku.
Ale ona to wszystko zaplanowała
– Wynajmę pokoje! Kasa za akademik jest całkiem niezła, starczy na dom i na moje potrzeby. Poza tym, póki się kształcę, to kasa od starego wpada na konto regularnie! – powiedziała z dumą w głosie.
Nie chciałam z nią walczyć
Wciąż mogłam jeszcze się z nią procesować. Prawo stanowi bowiem jasno, że nie można wyrzucić z domu osoby, która jest w nim zameldowana i tam mieszka, nawet jeśli jest się właścicielem lokum.
– Mam iść na wojnę z własną córką? – zapytałam Tereskę.
– Na twoim miejscu bym walczyła! – odpowiedziała stanowczo. – Nie pozwól, żeby ta smarkula pomyślała, że świat kręci się wokół niej! Ten dom to przecież efekt twojego ogromnego wysiłku! Zainwestowałaś w niego kupę kasy, nawet przez te dziesięć lat, kiedy już mieszkałyście razem. Idź do sądu i walcz o swoje prawa! – namawiała mnie gorąco, a Jola jej przytakiwała.
Nie potrafiłam się pogodzić z myślą, że mam walczyć ze swoją córką w sądzie. Nie dałabym chyba rady. Dałam więc za wygraną. Opuściłam dom i znalazłam niewielką kawalerkę do wynajęcia… Tak oto, w wieku 55 lat, trafiłam do klitki, które nawet do mnie nie należy. Kiedyś zupełnie inaczej wyobrażałam sobie życie w tym wieku! Pragnęłam pełnej miłości rodziny, później wnuków, a nade wszystko swojego domu z zadbanym ogródkiem.
Wszystko straciłam
Spoglądam teraz zza ogrodzenia i widzę, jak cała posesja zarasta chwastami i stopniowo popada w ruinę. Moja córka ma dwadzieścia sześć lat, nie potrafi zadbać o nieruchomość, ani zapanować nad wynajmującymi, którzy zachowują się, jak im się podoba!
Wciąż liczę na to, że się opamięta i poprosi mnie, żebym wróciła i z nią zamieszkała. Być może nie będzie wtedy za późno, by uratować zarówno dom, jak i nasze relacje. W końcu to moja rodzona córka, moje jedyne dziecko.