Utarło się, że to mężczyzna jest głową rodziny. To on powinien zarabiać na byt swoich bliskich, to z jego zarobków przede wszystkim powinna utrzymać się rodzina.
Oczywiście, coraz częściej ten model trafia do lamusa – kobiety nie chcą być jedynie kurami domowymi, a i często pensja jednej osoby zwyczajnie nie wystarcza na życie kilkuosobowej rodziny, niejednokrotnie obciążonej dodatkowo kredytem lub innymi zobowiązaniami finansowymi. I choć nie brakuje dobrze zarabiających kobiet, to jednak mężowie pozostający na utrzymaniu żony wciąż są rzadkością.
Zawsze byłam ambitna
Od małego znana byłam ze swojej zawziętości. Jeśli sobie coś postanowiłam, to zawsze doprowadzałam swój pomysł do szczęśliwego końca. Jeśli się za coś brałam, to musiałam to zrobić perfekcyjnie. Jeśli startowałam w konkursie czy olimpiadzie, to musiałam się znaleźć w czołówce. Byłam ambitna, miałam jasno sprecyzowane cele i albo byłam w czymś świetna, albo nie poświęcałam temu w ogóle uwagi.
W szkole niektórych nauczycieli doprowadzałam do białej gorączki. Były bowiem takie przedmioty, które kompletnie mnie nie interesowały i z trudem zdobywałam z nich jakiekolwiek pozytywne oceny. Z trudem – bo kompletnie mi na tym nie zależało i nie podejmowałam żadnych starań w tym kierunku.
O ile więc nauczyciel nie był wystarczająco sprytny, by wjechać mi na ambicję, to musiał się mocno napocić, by wyciągnąć mnie za uszy. Bo przecież nie wypadało oblać z historii czy wychowania fizycznego laureatki kilku olimpiad przedmiotowych.
Podobno niektórzy nauczyciele robili zakłady, kim zostanę w życiu. Jedni wróżyli mi karierę prawnika, inni widzieli mnie jako szefową dużej korporacji. Co do jednego zgodni byli wszyscy: niezależnie od tego, jaką ścieżkę zawodową wybiorę w przyszłości, z całą pewnością będę w swoim fachu niedościgniona. I muszę przyznać, że niewiele się pomylili.
Szłam jak burza
Przez kolejne etapy edukacji przebrnęłam z przytupem, że tak to ujmę. Nauczyłam się, jak omijać rafy w postaci materiału pozostającego poza moją sferą zainteresowań. Stawiałam na konkrety, nie owijałam w bawełnę i zawsze jakoś dochodziłam do porozumienia z nauczycielami, a później wykładowcami. Zresztą, na studiach zdecydowanie rzadziej musiałam się męczyć z czymś, co mnie nie interesowało.
Ponadto zaczęłam też angażować się w życie uczelni, włączyłam się w działania samorządu studenckiego, co dało mi cenne doświadczenie w zakresie kontaktów interpersonalnych, działalności w grupie czy zarządzania zespołem ludzkim. Dzięki temu odkryłam w sobie umiejętność zjednywania sobie ludzi, przekonywania ich do swoich wizji i zarażania swoją pasją. Spodziewałam się, że może mi się to przydać w życiu zawodowym.
Jeszcze zanim skończyłam studia, załapałam się na staż w dużej firmie. Zaczynałam na najniższym stanowisku, ale los dał mi szansę, bym mogła się wykazać: nagła choroba jednego z doświadczonych pracowników groziła fiaskiem rozgrzebanego projektu, zaproponowałam pomoc i choć przełożeni podeszli do tego sceptycznie, to okazało się, że faktycznie dałam sobie radę. Dzięki temu po zakończeniu stażu czekała na mnie umowa o pracę z całkiem niezłymi, jak na początek, warunkami finansowymi.
Mama myślała, że będę starą panną
Choć w mojej rodzinie kobiety traktowane były na równi z mężczyznami, a na patriarchalny model rodziny patrzono z politowaniem, to jednak wróżono mi staropanieństwo. Bliżsi i dalsi krewni uważali, że z moim charakterem trudno mi będzie znaleźć partnera.
– Córciu, cieszę się, że tak sobie dobrze radzisz… – zaczynała mama tonem, który absolutnie przeczył wypowiedzianym przez nią słowom.
– Ale? – wtrącałam.
– Ale może jednak powinnaś trochę popracować nad sobą?
– Popracować nad sobą, mamo? W jakim sensie?
– No tak wiesz, popróbować czasem pójść na kompromis. A nie, że ty zawsze musisz mieć rację! – próbowała mnie przekonać, że jestem okropna.
– Mamo, ale przecież wiesz, że ja nie muszę mieć racji. Ja ją po prostu zwykle mam – próbowałam obrócić tę niewygodną rozmowę w żart.
– No właśnie o tym mówię! Córeczko, mężczyźni nie lubią silnych kobiet…
– No i?… Mam udawać słodką idiotkę, czy jak? I właściwie po co?
– No żeby znaleźć męża…
– Mamo! Mam ambitniejsze plany na życie, niż szukanie męża, wierz mi. Zresztą, jeśli wierzyć przysłowiom, to każda potwora znajdzie swego amatora, więc nie bój się, jest szansa, że zostaniesz teściową.
I oczywiście… miałam rację.
Łączyło nas coś więcej
Co prawda, w większości relacje, w jakie wchodziłam, dość szybko okazywały się nietrwałe, niezobowiązujące albo po prostu niewłaściwe. Ale w końcu i mnie udało się stworzyć związek, który miał szansę przetrwać próbę czasu.
Z Jackiem znaliśmy się jeszcze ze studiów. Należał do grona moich znajomych, z którymi spotykałam się regularnie, również już po zakończeniu edukacji. Z biegiem czasu odkryliśmy z Jackiem, że łączy nas coś więcej, niż podobne kwalifikacje i zainteresowania zawodowe. Coraz częściej spotykaliśmy się tylko we dwoje. Początkowo wprawdzie sądziłam, że Jacek ma nieco zbyt luzacki stosunek do życia, ale im bardziej go poznawałam, tym lepsze robił na mnie wrażenie.
Załatwiłam mu pracę
Zaimponował mi na przykład, gdy powiedział mi, że chce zmienić pracę.
– Wydawało mi się, że pracujesz w niezłej firmie? – zdziwiłam się. – Gdyby mi nie wypalił ten staż, dzięki któremu jestem tu, gdzie jestem, to miałam w planach właśnie do niej aplikować.
– No to chyba dobrze się stało, że nie starałaś się o tę robotę – odpowiedział. – Firma niby w porządku, ale mam wrażenie, że interesują ich utarte schematy. Nie mam żadnych szans na rozwój. Zaczynam się dusić.
– Rozumiem. Jak chcesz, to mogę popytać u nas. Nie słyszałam, żeby kogoś szukali, ale może ktoś coś będzie wiedział…
– Naprawdę mogłabyś? Byłoby super!
Pogadałam, z kim trzeba i znalazło się miejsce dla Jacka. Co prawda, nie w naszej firmie tylko u konkurencji, ale szukali akurat człowieka z takimi kwalifikacjami, jakie miał Jacek, no i z chociaż minimalnym doświadczeniem w zawodzie.
Musiałam zdjąć różowe okulary
Pobraliśmy się jakiś czas później. Ja systematycznie awansowałam w pracy, co wiązało się z coraz wyższymi zarobkami. Jacek twierdził, że w nowej pracy faktycznie może rozwinąć skrzydła, więc nie dopytywałam o szczegóły. Skoro był zadowolony i z uśmiechem na ustach wychodził co rano do pracy, nie potrzebowałam wiedzieć nic więcej. I, jak się później miałam przekonać, to był mój błąd.
Układało nam się całkiem dobrze. Zaczęliśmy się nawet zastanawiać nad ewentualnym powiększeniem rodziny. Wbrew temu, co mogli o mnie sądzić niektórzy, to nie ja martwiłam się potencjalną przerwą w pracy w razie konieczności przejścia na urlop macierzyński. To Jacek był sceptycznie nastawiony do tego pomysłu, podkreślając, że nie chciałby, by moja kariera ucierpiała z powodu posiadania potomstwa.
Po jakimś czasie zaczęłam mieć wrażenie, że znikają mi pieniądze z portfela. Z reguły pamiętałam, jaką kwotę miałam przy sobie i ile kasy wydałam na sprawunki, a tymczasem nic mi się nie zgadzało. Co prawda nie były to jakieś duże sumy, ale jednak nie dawało mi to spokoju. Zastanawiałam się nawet nad tym, czy by nie zacząć zapisywać wszystkich wydatków, bo przecież pieniądze nie mogą sobie zwyczajnie wyparować.
Mąż mnie okradł
– Szukasz czegoś? – zapytałam, nic jeszcze nie podejrzewając.
– Nie, nic… Ja tylko… Patrzyłem czy nie ma tu ładowarki do telefonu! – bąkał wyraźnie zmieszany, odskakując od szafki, na której leżała torebka.
– Jest na regale, sam ją tam odłożyłeś – powiedziałam i ruszyłam w stronę mojej własności.
Pod wpływem impulsu zajrzałam do portfela. Brakowało dwóch stówek, które miałam odłożone na fryzjera. Ale mój mąż miałby kraść?
Kilka dni później puzzle zaczęły się układać w mojej głowie. Jeden z moich przełożonych zapytał mnie, jak Jacek radzi sobie na bezrobociu. Widząc moje zaskoczenie wyjaśnił, że mój mąż już prawie pół roku temu odszedł z firmy. Najwyraźniej przeczuwał, że kierownictwo planuje go zwolnić, gdyż wybitnie nie przykładał się do pracy. Dowiedziałam się przy okazji, że w poprzedniej firmie też nie byli z niego zadowoleni…
Byłam w szoku
Postanowiłam przeprowadzić z Jackiem poważną rozmowę. Najpierw próbował bagatelizować wszystko to, o czym mówiłam. Gdy zapytałam wprost o znikające z mojego portfela pieniądze, machnął ręką i stwierdził, że przecież gdyby mu nie były potrzebne, to by nie wziął… Łaskawca! Na pytanie o poszukiwanie pracy rzucił, że „w tym kraju nie ma pracy dla ludzi z jego wykształceniem”, a następnie dodał, że przecież dobrze zarabiam, więc w czym problem…
Zachowałam stoicki spokój. Wyznaczyłam nieprzekraczalny termin, w którym ma znaleźć zatrudnienie, jakiekolwiek. Jeśli tego nie zrobi, będzie miał problem, bo ja nie zamierzam go dłużej utrzymywać. Leń i darmozjad nie jest mi w życiu do niczego potrzebny. Wyznaczony przeze mnie termin mija za tydzień. O ile Jacek nie pokaże mi umowy o pracę, w przyszły wtorek składam pozew o rozwód.