Już po trzech latach małżeństwa, często nie wracał do domu na noc. Gdy stracił pracę, na dobre zniknął z mojego życia. Po dwunastu latach zostawił mnie, a także dom i dwoje dzieci. Nie szukałam go. Pomyślałam, że to nawet lepsze, przynajmniej przestanie przynosić mi wstyd. Od dłuższego czasu już go nie kochałam.
Przestałam panować na swoim życiem
Musiałam radzić sobie sama. Znalazłam pracę jako kucharka w pobliskiej restauracji. Okazało się, że jestem w tym całkiem dobra i mam wyczucie smaku. Zaczęłam też dorabiać, przygotowując potrawy na różnego rodzaju przyjęcia takie jak komunie, wesela czy chrzciny. Moja sytuacja finansowa zaczęła się stabilizować. Niestety, stało się kosztem dzieci, które widywały mnie coraz rzadziej. Nie minęło dużo czasu, a zaczęły pojawiać się problemy w szkole. Mój jedenastoletni syn, Andrzej, zaczynał przynosić coraz gorsze oceny, a młodsza córka, Pauliną, sprawiała problemy wychowawcze. Była nieposłuszna i krnąbrna.
Popadłam w nałóg, który wyniszczał moją rodzinę. Stopniowo zaczynałam tracić władzę nad swoim życiem i życiem moich dzieci. Zanim zdążyłam się zorientować, syn otrzymał powołanie do służby wojskowej. Zostałam w domu tylko z nastoletnią córką. Była piękną i uroczą dziewczyną, ale sprawiała coraz więcej problemów. Zwłaszcza po wyjeździe brata. Była bezczelna, przeklinała jak szewc, paliła papierosy, opuszczała lekcje i robiła wiele innych rzeczy, których nie zdołałam zarejestrować. Próbowałam z nią rozmawiać, ale jakim autorytetem dla młodej dziewczyny miała być taka matka jak ja?
Syn chciał się ożenić
Byłam już na skraju wytrzymałości… Wtedy właśnie Andrzej wyszedł z wojska i przyprowadził ze sobą anioła. Anioł, choć początkowo nie postrzegałam jej w ten sposób, nazywał się Marzena i dorastał w domu dziecka. Ta dziewiętnastolatka, o wyglądzie dziecka i ujmującym uśmiechu, miała za trzy miesiące zostać się jego żoną.
Obawiałam się, że Andrzej podejmuje decyzję zbyt pochopnie, że powtarza ten sam błąd, który ja popełniłam kiedyś. Ale wydawał się szczęśliwy, a dziewczyna miała tak wiele uroku w sobie, że po prostu nie umiałam zaprotestować.
Kilka miesięcy później, Marzena, już jako żona Andrzeja, zamieszkała z nami i… wszystko się zmieniło. Moje codzienne życie, jak również życie Pauliny i Andrzeja, zaczęło się wypełniać się kolorami. Na początku, w naszym domu zaczęły się pojawiać smaczne obiady.
Owszem, Marzena nie miała doświadczenia w gotowaniu, bo nikt jej tego nie nauczył, ale była zdeterminowana i pilnie studiowała moje książki kucharskie. Pewnego dnia poczułam, że powinnam podzielić się z nią swoim doświadczeniem. Przyjęła tę propozycję z wdzięcznością.
Jeżeli miałam wolną chwilę i nie byłam pijana, to pomagałam jej w przygotowywaniu tych posiłków. Synowa sprawiała, że czułam się potrzebna. Była jedyną osobą w domu, która szanowała moją wiedzę i umiejętności w kuchni.
Wszystko się zmieniało
Gdy trochę opanowała umiejętność gotowania, postanowiła nauczyć się malować. Któregoś dnia, wczesnym rankiem, obudził mnie dźwięk przesuwanej drabiny. Okazało się, że trwa remont. Andrzej i Paulina malują ściany, a Marzena przygotowuje farbę, aby trochę odświeżyć mieszkanie.
Trochę mi przeszkadzało, że nikt nie skonsultował ze mną tej decyzji, ale nasz dom od dłuższego czasu wymagał remontu, ale synowa nigdy nie robiła mi żadnych problemów, więc również nie chciałam jej robić kłopotów. Co więcej, udało jej się przekonać do pracy moją córkę. Określenie “przekonać do pracy” nie jest do końca trafne…
Marzena po prostu zaprzyjaźniła się z moją córką. Chociaż różniły się pod względem charakteru i stylu bycia, to zauważyłam, że świetnie się rozumieją. Nigdy nie słyszałam, żeby krytykowała styl ubioru czy postępowanie Pauliny. Zamiast tego pokazywała jej nowe perspektywy. Zabierała ją na zakupy, pomagała układać włosy, pokazywała, jak się odpowiednio pomalować. Każdego dnia swoim zachowaniem dowodziła, że cierpliwość, łagodność i konsekwencja w działaniu przynoszą lepsze efekty niż ciągłe krzyki i bunt.
Synowa wprowadzała radość do domu
Na wiosnę Marzena dostała od sąsiadek sadzonki różnych roślin. Większość popołudnia spędzała w ogródku, gdzie przycinała trawnik, odnawiała płot, sadziła kwiatki i dbała o krzewy, które ja kiedyś zaniedbałam.
Chociaż rzadko zwracała się o pomoc, potrafiła stworzyć klimat, który sprawiał, że bycie z nią i wspólne prace stawały się czystą przyjemnością. Nic więc dziwnego, że coraz częściej mogłam zobaczyć w ogródku Paulinę czy Andrzeja, który do tej pory unikał typowo kobiecych zajęć. Zauważyłam również, że z dnia na dzień syn był coraz bardziej zakochany w swojej młodej małżonce. Byłby w stanie zrobić dla niej wszystko. Ona natomiast pragnęła przede wszystkim spokoju i harmonii.
Pamiętam pewien dzień. To było ponad pięć lat temu. W niedzielę wróciłam nad ranem z jakiejś imprezy. Byłam trochę pijana. Kiedy obudziłam się późnym popołudniem, synowa przywitała mnie uśmiechem i podała mi rosół w ogrodzie. Najpierw oślepiło mnie słońce, a potem zobaczyłam prawdziwy festiwal kolorów. Ogród, którym moja synowa tak troskliwie się opiekowała, nie tylko błyszczał setkami kolorów, ale także pięknie pachniał.
Jedząc gorący rosół, zauważyłam, że zazwyczaj niezbyt rozmowny syn bawi się z małym psiaczkiem, którego dostał od Marzeny na pierwszą rocznicę ślubu. Moja nieznośna dotąd córka siedzi na huśtawce, bez makijażu, ubrana skromnie i powtarza materiał do szkoły na poniedziałek. Poczułam się trochę niezręcznie. Ta młoda dziewczyna, która niespodziewanie wkroczyła do naszego życia, dzięki swojej inteligencji i uporowi osiągnęła w ciągu roku więcej, niż ja przez całe swoje życie…
Okazała mi wsparcie
Kiedy weszłam do domu, żeby odstawić talerz, zauważyłam kolorowe ściany. Wszędzie było nieskazitelnie czysto i przyjemnie. Rzuciłam okiem na siebie w lustrze. Moja twarz była opuchnięta, a włosy tłuste. Wcale nie pasowałam do tego otoczenia. Zaczęłam płakać. Pierwszy raz od dawna. Siedziałam tak przy stole, zasłaniając twarz dłońmi, kiedy nagle pojawiła się Marzena i mocno mnie przytuliła.
– Mamo, napijesz się herbaty? – zapytała po prostu.
Nigdy nie była nachalna, więc nie zapytała mnie, dlaczego płaczę. Od tamtej chwili, moje życie radykalnie się zmieniło. Było naprawdę ciężko, ale nieocenioną pomocą okazali się moja córka, syn i Marzena. Byli przy mnie cały czas. Posłali mnie na terapię. To była moja decyzja, bo nie chciałam, aby z mojego życia zniknęły te barwy, które dostrzegłam tamtego spokojnego niedzielnego popołudnia.