Rodzinę zdecydowanie stawiałam na pierwszym miejscu. Tak mnie zresztą wychowano i nie sądziłam, że można by postępować inaczej. Najpierw więc słuchałam rodziców, potem pozostawałam zapatrzona w męża, a że zmarł młodo, w wieku 40 lat, całą swoją miłość przelałam na dzieci.
Mieliśmy trójkę: Agatę, Filipa i Marka. Agata, która w chwili śmierci męża miała już 20 lat, wyprowadziła się rok później, a zaraz po niej młodszy o dwa lata Filip. Marek, jeszcze dwa lata młodszy od swojego brata, był trochę inny. Długo nie mógł wyfrunąć z rodzinnego gniazda, bo nie potrafił znaleźć sobie odpowiedniego miejsca, dlatego został ze mną aż do trzydziestki.
Na szczęście w głowie zawróciła mu ta jego Justynka i ostatecznie wyprowadził się do niej. Potem pojawiły się wnuki. Agata urodziła dwójkę chłopców, Filip nie chciał dzieci, a Marek został ojcem ślicznej córeczki. No i była jeszcze moja starsza siostra, Krysia, która mieszkała po drugiej stronie Polski. Żyła swoim życiem, a co za tym idzie, rzadko kiedy interesowała się losem pozostałych członków rodziny.
– Ja nie wikłałam się w domy i dzieci – mawiała w tych rzadkich chwilach, gdy się widywałyśmy. – Uszanuj to i nie wciskaj mi tej swojej rodzinki. Wolę być ciotką, która pisuje kartki na święta i pojawia się na twoich urodzinach.
Wykorzystywali mnie, a ja tego nie widziałam
Moi najbliżsi zawsze mogli na mnie liczyć. Byłam przy Agacie, gdy martwiła się nerwową sytuacją w pracy, wspierałam Filipa, gdy podejrzewał żonę o zdradę, pomagałam Markowi w zorganizowaniu remontu i wyborze elementów wystroju. Wtedy myślałam, że po prostu liczą się z moim zdaniem, chcą wiedzieć, co na dany temat sądzę. Do głowy mi nie przyszło, że mogą to robić, bo im tak wygodnie. Że kochali mnie wyłącznie w tych chwilach, w których czegoś potrzebowali.
Oczywiście, jak na dobrą babcię przystało, nieustannie zajmowałam się wnukami. A moje dzieci nie miały żadnych oporów, by mi je podrzucać. Zwykle bez zapowiedzi.
– A wiesz, mamo, bo mi spotkanie wyskoczyło – tłumaczył się Marek.
– Grają dziś dobry film, Jacek urwał się wcześniej z pracy i idziemy do kina – rzucała pośpiesznie Agata, jakby prędkość, z jaką wypowiadała kolejne słowa, miała ją uchronić przed niewygodnymi pytaniami.
A ja oczywiście uśmiechałam się i z otwartymi ramionami przyjmowałam wnuki do siebie. Oglądaliśmy razem ulubione programy, uczyliśmy się gotować, a także chodziliśmy na długie spacery i odwiedzaliśmy place zabaw. Dokładnie wtedy, gdy ich rodzice uznawali je za zbędne lub przesadnie zajmujące.
Poprzednie urodziny spędziłam przy garach
Wielkimi krokami zbliżały się moje sześćdziesiąte urodziny. O dziwo, choć to przecież piękny wiek, nie czułam się podekscytowana. I nie, nie chodziło o starość ani inne tego typu głupoty. Po prostu nie zakładałam, żeby mogło być inaczej, niż w ostatnich latach.
Z westchnieniem przypomniałam sobie poprzednie urodziny. Zrobiłam moją popisową zapiekankę makaronową, upiekłam muffinki, które tak smakowały dzieciom, przygotowałam też bitki, bo wiedziałam, że moi synowie bardzo za nimi przepadają. Były też galaretki i kruche ciasteczka, a także lody domowej roboty. Oczywiście, cały dzień spędziłam w kuchni, a kiedy przysiadłam z nimi na chwilę, nie usłyszałam nawet krótkich podziękowań.
Zamiast tego Agata wręczyła mi te okropne kupne ciastka z pobliskiego dyskontu, zachwalając je i życząc smacznego.
– Osłódź sobie trochę życie w urodziny, mamo – zażartował Filip.
Uśmiechnęłam się trochę na siłę i przyjęłam górę niezjadliwych ciastek. Prócz tego Filip wręczył mi kwiaty, a Marek, który jako jedyny zawsze starał się sprawić mi przyjemność, a przy okazji kupić coś pożytecznego, przyniósł nowy blender. To mnie nawet trochę rozczuliło, bo tylko raz mu przebąknęłam, że stary się zepsuł.
Zresztą, dziećmi mogłam się nacieszyć przez jakąś godzinę – kiedy już się najedli, podziękowali i poszli, każdy do siebie. A ja zostałam z górą naczyń i resztek, które musiałam szybko uprzątnąć przed przybyciem ostatniego gościa – Krysi.
Siostra jak zwykle przywiozła mi te same czekoladki, które miała w monopolowym pod domem, posiedziała, pogderała na wszystko, włącznie z bałaganem, jaki miałam w domu, coś tam zjadła i uciekła. Nigdy u mnie nie nocowała – wolała wziąć sobie pokój w hotelu.
Moje rozmyślania przerwało jednak nagłe wtargnięcie przyjaciółki, Amelii, która także miała klucze do mojego mieszkania.
– No dobra, Łucja! – zawołała od progu. – Pomyśl, co ci potrzeba i się pakuj! Na urodziny zabieram cię w Bieszczady!
Nie chcę, żeby było jak co roku
Zamrugałam, trochę zdezorientowana.
– Jak „w Bieszczady”? – spytałam. – O czym ty mówisz, Amelka?
– No, normalnie! – zawołała dziarsko. – Kupiłam nam już bilety na pociąg. Musisz tylko wziąć taksówkę i podjechać na dworzec.
–Ale, jak to tak… w moje urodziny? – Skrzywiłam się lekko, nie do końca przekonana. – Wiesz, pewnie dzieci będą chciały przyjść…
Amelia wzięła się pod boki.
– No i co? – burknęła. – Chcesz, żeby było jak co roku? Ty się narobisz, oni posiedzą godzinkę i zostawią cię z tym całym bałaganem?
Westchnęłam. A potem przyznałam jej rację. W końcu czemu miałam nigdy nie cieszyć się ze swoich własnych urodzin? To prawda, może i zżerała mnie ciekawość w związku z prezentem od Marka, ale… na nic innego właściwie nie czekałam. Czemu nie miałabym tak po prostu sobie uciec?
Aż nie mogłam się doczekać tej wspaniałej przygody!
Zgodnie z ustaleniami, zaczęłam przygotowania do wyjazdu. Uznałam, że dzieciom nic nie powiem – raz, że oni i tak nigdy nie odbierali ode mnie telefonów, poza Markiem, ale on był teraz w jakiejś delegacji, więc nie chciałam mu przeszkadzać; dwa, że esemesy też nie miały sensu – Agata dostawała ich tyle, że połowy nie czytała, a Filip nawet ich nie sprawdzał.
Spakowałam się więc, a w dzień urodzin, z samego rana, napisałam rodzinie wiadomość na pojedynczej kartce.
„Pojechałam z Amelią w góry. Nie szukajcie mnie. Wracamy po weekendzie. Kocham”.
Uśmiechnęłam się, patrząc na zapisaną kartkę dla dzieci i siostry, a potem szybko wetknęłam wiadomość w drzwi. Później zebrałam walizkę i zeszłam na dół, gdzie czekała już taksówka. Czułam, że to będą wyjątkowe urodziny. Razem z Amelią zamierzałam się nieźle bawić w tych naszych Bieszczadach. I ten jeden jedyny raz w ogóle nie myśleć o rodzinie!
Oni marudzą, ale ja jestem szczęśliwa
Wyjazd w Bieszczady okazał się bardzo udany. Razem z Amelią chodziłyśmy po górach, odwiedzałyśmy miejscowe sklepy z pamiątkami i robiłyśmy zdjęcia. Dużo zdjęć. Zwłaszcza że pogoda nam dopisała, a krajobrazy były naprawdę przecudowne. Dawno, oj dawno się tak nie bawiłam!
Kiedy wróciłam do domu, większość rodziny była na mnie śmiertelnie obrażona. Agata zadała sobie nawet trud, żeby wparować do mnie do mieszkania i urządzić mi awanturę, bo przecież jestem taka nieodpowiedzialna i zachowuję się jak dziecko.
Filip przestał reagować na jakiekolwiek próby kontaktu z mojej strony po tym, jak napisał mi esemesa, że jestem śmieszna i żebym dała znać, jak zmądrzeję. No i jeszcze Krysia – moja kochana siostra zadzwoniła z pretensjami. Bo ona już bilet kupiła, rezerwację w hotelu zrobiła… A w dodatku zaznaczyła, że jej noga więcej u mnie nie postanie. No cóż, jej wybór.
Marek natomiast odwiedził mnie po weekendzie z ciśnieniowym ekspresem do kawy. Śmiał się bardzo, że taki numer im wycięłam, przyznał nawet, że zawsze się zastanawiał, czy mi się naprawdę w te urodziny tak chce pichcić.
– Jak dla mnie, to moglibyśmy iść wtedy do restauracji – stwierdził. – I oczywiście, każdy płaci za siebie. A na twój obiad powinniśmy się złożyć.
Cieszę się, że mam takiego kochanego syna. Dobrze trafiła ta Justynka i mam nadzieję, że będzie im się wiodło, razem z malutką.