Moja emerytura miała być cudownym czasem odcinania kuponów od długiej, intensywnej kariery. Niestety, praktycznie przed samym przejściem na zasłużony odpoczynek, zostałem zwolniony… i pozbawiony ogromnej premii, która miała zapewnić mi wygodne życie na starość.
Byłem rozgoryczony
Oddałem tej firmie najlepsze lata swojego życia! Wypracowałem dla niej setki nadgodzin, bo jako jedyny w biurze nie założyłem rodziny, więc zawsze byłem tym, na którym można było polegać, tym, który „nie pójdzie nagle na zwolnienie, bo mu się rozchoruje dziecko” ani nie musi biec do domu równo o piątej po południu, bo żona czeka z obiadem. Co tu dużo mówić: harowałem jak wół i to przez ponad ćwierć wieku dla tej samej firmy, której zawsze byłem lojalny.
– Mariusz, zrozum, to decyzja biznesowa… Zmienił się zarząd, wprowadzają swoje porządki. Naprawdę starałem się o ciebie zawalczyć, ale mam związane ręce – tłumaczył się pokrętnie szef, gdy wręczał mi wypowiedzenie.
– Idź do diabła, Jarek – odpowiedziałem mu tylko przez zaciśnięte zęby, po czym wyszedłem z jego biura.
Wracając do domu myślałem tylko o tym, z ilu planów będę musiał zrezygnować w najbliższych latach… A tak się nastawiłem na wygodną, luksusową emeryturę! No cóż, koniec z restauracjami, wakacjami życia w tropikach. O domku letniskowym na Mazurach mogłem teraz pomarzyć. „Co mi zostanie? Jakieś zapyziałe sanatorium w Ciechocinku?”, myślałem załamany.
Emeryturę rozpocząłem wielkim dołem
Pierwsze miesiące mojej emerytury bynajmniej nie były dla mnie źródłem radości i relaksu, których tak wyczekiwałem. Cały czas obliczałem swój budżet i z goryczą skreślałem kolejne rzeczy z listy marzeń. Byłem posępny, wściekły i sfrustrowany.
– Chłopie, wybierz się na jakieś wakacje, zmień trochę otoczenie, to na pewno ci pomoże – zaproponował mi któregoś dnia kolega, Henryk.
– A daj spokój! Gdzie ja pojadę! Do Władysławowa? Na kemping? – prychnąłem. – Przez lata urlopowałem się na Seszelach, na Hawajach… Stać mnie było na dobre hotele, na stawianie drinków pięknym kobietom w barach…
– Aaa, więc o to ci chodzi! Myślisz, że bez kasy już żadnej nigdy nie poderwiesz, tak? – zaśmiał się Henryk.
– No nie ma się co oszukiwać! Kobiety nie lecą na facetów w naszym wieku dla ich wyglądu czy mądrości życiowej!
– A tam, naprawdę nie jest tak źle… Wybierz się do sanatorium, a znajdziesz całe tłumy chętnych kobietek – zarechotał kolega.
– Bądź poważny! – obruszyłem się.
– Ależ jestem! Mówię ci, nie wydasz dużo, a wybawisz się za wszystkie czasy. Spróbuj, zaufaj mi.
– Ja tu mam poważne problemy, a ty się ze mnie nabijasz – machnąłem ręką i odszedłem naburmuszony, zostawiając za sobą roześmianego Henryka.
Kilka dni później postanowiłem jednak wrócić do tej myśli. Nadal nie byłem przekonany: sanatorium kojarzyło mi się dotąd z przedpotopowymi ośrodkami wczasowymi, potańcówkami do piosenek Krzysztofa Krawczyka i rozmowami o problemach z biodrami… Musiałem jednak przyznać: przy moim obecnym, oszczędnym planie życia, sanatorium było racjonalną opcją na wypoczynek w budżetowej cenie. Po miesiącu w końcu się zdecydowałem: spróbuję. A co mi tam!
Było lepiej, niż się spodziewałem
Ośrodek sanatoryjny, w którym zamieszkałem, był otoczony pięknym parkiem z zielonymi alejami i kwitnącymi rabatami. W życiu bym się nie spodziewał, że będzie tak pięknie – wcale nie gorzej niż w tropikach, w których zwykłem wypoczywać przez ostatnie lata. Owszem, pozwoliłem sobie na dopłatę do lepszego hotelu, więc zostałem zakwaterowany w klimatycznym pokoju z widokiem na góry. Mój apartamencik stworzył naprawdę przytulne schronienie, a personel okazał się nie tylko profesjonalny, ale również serdeczny.
Zaskakująco szybko dostosowałem się do sanatoryjnej rutyny. Chociaż byłem przyzwyczajony do wakacji, podczas których głównie wylegiwałem się na plaży i czytałem książki, a wieczory spędzałem w hotelowych barach, otwarcie podszedłem do całego tego sanatoryjnego programu odnowy zdrowotnej. Poranki zaczynałem od spaceru po parku, gdzie wdychałem świeże górskie powietrze. Następnie uczestniczyłem w różnorodnych zajęciach; od rehabilitacji po warsztaty artystyczne. Okazało się, że wczasy w sanatorium naprawdę oferują dużo ciekawych aktywności! Byłem naprawdę zdziwiony – a to był dopiero początek.
Najbardziej zaskoczyła mnie towarzyska atmosfera wśród mieszkańców ośrodków zdrojowych. Wspólne spacery, rozmowy przy herbacie czy wieczorne koncerty pozwoliły mi poznać całe tłumy nowych ludzi, z których tak naprawdę jedynie nieliczni wpisywali się w moje dotychczasowe wyobrażenie o kuracjuszach. Naprawdę mieliśmy o czym rozmawiać!
– Kurczę, myślałem, że spotkam tu samych narzekających tetryków, a nie takie młode dusze jak wy – oznajmiłem ze śmiechem podczas którejś wspólnej kolacji z moimi nowymi znajomymi.
– Co ty mówisz! Sanatoria to świetne miejsce nie tylko na wypoczynek, ale też na odnalezienie swojej drugiej, a nawet i trzeciej młodości… – odpowiedział mi Tomasz, znajomy z Krakowa, po czym mrugnął do mnie porozumiewawczo.
– Co masz na myśli? – szepnąłem.
– No wiesz… Jest tu wiele pań, które potrzebują odrobiny troski, ciepła i bliskości… To głównie dlatego wracam tu co sezon, bo wiesz, na basen czy na warsztaty z garncarstwa to mogę sobie pójść u siebie w mieście – zachichotał. – Wystarczy dać sygnał, że jest się otwartym na romans, a panienki same się zlecą, mówię ci!
Naprawdę przyjeżdżają tu po romanse?
„No cóż, raz kozie śmierć!”, pomyślałem, gdy następnego dnia zaprosiłem jedną z mieszkanek sanatorium, Marię, na wspólną kawę. Szybko okazało się, że z Marią dzielimy nie tylko miłość do dobrej kawy i szarlotki, ale także zamiłowanie do dalekich podróży.
– Wiesz, dawniej to jeździłam po wszelkich tropikach… Byłam w Indonezji, w Tajlandii, w Kambodży. To były naprawdę świetne czasy! Niestety, później zachorowałam i wydałam całą masę oszczędności na leczenie… – westchnęła. – Już jestem zdrowa, więc nie mogę narzekać, ale no cóż, nie stać mnie już na tak dalekie podróże.
Bardzo dobrze ją rozumiałem. Zaczęliśmy spędzać coraz więcej czasu razem, dzieląc się życiowymi historiami i wspomnieniami. Jedno doprowadziło do drugiego… i już kilka dni później skończyliśmy razem w moim pokoju, gdzie oddawaliśmy się namiętnym igraszkom. Jednak nie to było najbardziej zaskakujące: już następnego dnia zauważyłem dookoła siebie co najmniej kilka następnych pań, które zaczęły rzucać mi znaczące spojrzenia, a nawet puszczać mi oczka.
– O co tu chodzi? – zapytałem Tomasza.
– No, musiałeś się nieźle spisać z Marią! Wieści szybko się rozchodzą wśród kobiet w tym ośrodku. Założę się, że masz już całe tłumy kolejnych chętnych – zaśmiał się.
„Niebywałe!”, pomyślałem z niedowierzaniem. „Czyżby sanatoria były nowymi ośrodkami seksualnej rozpusty, w których nie obowiązują żadne zasady?”.
Stałem się Casanovą sanatoryjnym
Byłem nieco zakłopotany i zaskoczony tą nową rzeczywistością, ale jednak postanowiłem skorzystać z tego, co zaoferowało mi życie. Tomasz miał rację: wystarczyło odwzajemnić uśmiech, a już kilkanaście minut później miałem umówioną kolejną randkę – i to od razu w moim pokoju!
Pozostały czas na sanatoryjnym wypoczynku spędziłem na wypoczynku, ćwiczeniach i… cóż, amorach. Do domu wróciłem zregenerowany, pełen energii i roześmiany. Moja opinia na temat sanatoriów i ich bywalców kompletnie się odmieniła, a ja sam zaczynałem już pakować walizkę na kolejny wyjazd…