Mój mąż, Krzysiek, nigdy nie był zbyt wylewny. Ot, taki typ – zawsze dokładał się do mieszkania, pytał, czy nie trzeba czegoś kupić i właściwie się ze mną nie kłócił, ale rzadko też mówił coś miłego. A żeby powiedział, że mnie kocha? No, mogłam zapomnieć. Nie przeszkadzało mi to jednak. Zresztą, kiedy się w nim zakochałam, podobało mi się właśnie to, że tak twardo stąpa po ziemi.
Poza tym Krzysiek skupiał się głównie na pracy. Zawsze bardzo ważna była dla niego kariera, a także życie na poziomie, które mógł nam zapewnić tylko ciężką pracą. Ja nie miałam aż takiego parcia do samorozwoju – pracowałam w niewielkim sklepiku ze zdrową żywnością i to mi w zupełności wystarczało. Lubiłam kontakt z ludźmi, chętnie też doradzałam klientom, gdy nie byli zdecydowani, co kupić. Trochę się już znałam na naszym asortymencie i uważnie sprawdzałam wszelkie nowości.
Nic dziwnego, że te wszystkie nadgodziny, które skumulowały się Krzyśkowi w październiku i listopadzie, nie wzbudziły we mnie żadnych podejrzeń. Nie widziałam nawet niczego zaskakującego w tym, że któregoś razu nie wrócił na noc, bo podobno siedział z kolegą nad jakimiś dokumentami. U niego w domu oczywiście. Tymczasem już wtedy powinnam pojąć, że kroi się coś grubszego.
Skupiłam się na świątecznych przygotowaniach
Święta to nie przelewki! Krzysiek nie miał głowy do tego rodzaju okazji, więc to na mnie spadała odpowiedzialność za przygotowanie wszystkiego dla naszej dwójki. Bo Boże Narodzenie zawsze spędzaliśmy we dwoje. Czasem tylko w drugi dzień świąt wybywaliśmy do jakichś znajomych. Nigdy natomiast nie uczestniczyłam w Wigilii, organizowanej przez moich rodziców, choć zjawiali się na niej i moja młodsza siostra, Klara i starszy brat, Bogdan. Krzysiek nie dogadywał się z moją rodziną, a i ze swoją nie utrzymywał kontaktów.
Z początku trochę mnie to smuciło, ale jakoś przywykłam. Tyle tylko, że rodzeństwo, a w szczególności Klara, nie potrafiło mi tego wybaczyć. Rodzice jakoś się z tym pogodzili i wciąż chętnie zapraszali mnie czasem na podwieczorek czy wczesne śniadanie, ale u Klary nie bywałam wcale. Bogdan dużo podróżował, więc spotykaliśmy się tylko w biegu.
W tej przedświątecznej gorączce kompletnie nie kontrolowałam tego, co robił mój mąż. Tak, to możliwe, że było go w domu jeszcze mniej. Myślałam jednak, że może chodzi po sklepach, szuka prezentów albo stara się dopiąć ostatnie sprawy biznesowe, by w okresie świąt nie zaprzątać sobie nimi głowy. Zawsze był przecież taki przezorny i poukładany.
Powiedział, że to koniec
Dzień przed Wigilią wróciłam do domu z ostatnich przedświątecznych zakupów i zastałam Krzyśka nad otwartą walizką w sypialni.
– O, gdzieś wyjeżdżamy? – spytałam, uśmiechając się lekko. – Nie spodziewałam się takiego prezentu. Ale mogłeś powiedzieć troszkę wcześniej. Rozumiem niespodziankę, ale wiesz, kupiłam sporo rzeczy i…
– Nie, nigdzie nie jedziemy – przerwał mi zadziwiająco szorstko, nawet jak na niego. – A prezent ode mnie masz tam – wskazał ręką blat szklanego stolika w salonie.
Zdumiona, podążyłam do pokoju i popatrzyłam na wymienione przez niego miejsce.
– Ale tu jest tylko jakaś teczka! – zawołałam do męża.
– No, to właśnie ona!
Pozbierałam teczkę i wyciągnęłam z niej… pozew o rozwód. Kierowany do mnie.
– Co? – szepnęłam sama do siebie. – Przecież… to niemożliwe…
Usiadłam ciężko na kanapie z dokumentem w dłoni, w chwili, gdy on zbierał się już do wyjścia. Tak po prostu, niemal bez słowa. Wcisnął mi papiery rozwodowe i uważał, że to wszystko załatwia. No, bo z jego perspektywy pewnie załatwiało. A że moje życie legło w gruzach… kto by się tym przejmował, prawda?
– Kto to jest? – rzuciłam do niego. – Powiesz mi chociaż tyle?
– Asia – odparł, nawet na mnie nie patrząc. – Pewnie nie kojarzysz. Moja sekretarka. W tej sytuacji chyba rozumiesz, że to z nią spędzę jutrzejszy dzień i święta.
Nie zatrzymywałam go. Nie zamieniliśmy ze sobą już praktycznie ani słowa. Pewnie się cieszył, bo miał mnie z głowy i nie robiłam scen. Z tego, co pamiętałam, nigdy nie lubił, gdy kobiety krzyczały, płakały albo w jakikolwiek inny sposób wszczynały awanturę. Przypomniało mi się zresztą, z jakim niesmakiem patrzył kiedyś na sąsiadów z góry, gdy się o coś pokłócili, a żona nie chciała przyznać mężowi racji.
Przepłakałam całą noc. Chociaż przez ostatnie lata i tak byłam praktycznie sama, a męża mijałam tylko czasem, w progu mieszkania czy pokoju, czułam się potwornie. I jeszcze te święta… Czy naprawdę miałam wszystko zjeść sama? A przecież nawet nic nie zaczęłam robić…
Z samego rana postanowiłam zadzwonić do Bogdana. Klara i tak by ze mną nie rozmawiała, a rodziców nie chciałam martwić.
– No co tam, siostrzyczko? – spytał. – Wczesne życzenia świąteczne?
– Ja… – wykrztusiłam z trudem. Pociągnęłam nosem. – Krzysiek mnie zostawił.
– Co? – Mój brat chyba nie do końca rozumiał. – Jak to zostawił? Wyjechał gdzieś?
– Odszedł – zaniosłam się szlochem. – Wcisnął mi papiery rozwodowe!
– Jesteś w domu, tak? – Kiedy przytaknęłam, Bogdan dorzucił prędko: – Nigdzie się stamtąd nie ruszaj. Zaraz po ciebie będę.
Święta jak dawniej
Zamiast niego przyjechała po mnie Klara. Ku mojemu zdumieniu, nie rzuciła żadnej złośliwej uwagi, tylko uściskała mnie i kazała wziąć się w garść. Potem przejrzałyśmy rzeczy, które kupiłam wczoraj na Wigilię i święta, a z nich wybrałyśmy te, które nie mogły czekać.
– Wykorzystamy je u nas – stwierdziła rzeczowo Klara. – Mama się ucieszy, bo tak na pewno nie zabraknie jedzenia.
– Pewnie – szepnęłam. – Weźcie je sobie. Mi to się nawet nie chce jeść…
– Przestań gadać głupoty – ofuknęła mnie. – Jedziesz ze mną do rodziców. Wszyscy już na ciebie czekają. Nie będziesz siedzieć w święta sama.
I pojechałyśmy. Święta… cóż, może nie były tak wesołe, jak te z czasów mojego dzieciństwa, ale na pewno całkiem przyjemne. Znów poczułam się częścią mojej rodziny. Chętnie rozmawiałam z rodzeństwem, prowadziłam długie dyskusje z mamą i z zapartym tchem słuchałam opowieści taty. Dawno nie widziałam, żeby byli tacy szczęśliwi. Poznałam też bliżej swojego siostrzeńca, Mareczka, syna Klary. I on chyba też mnie całkiem polubił.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że te trzy dni mi się nie podobały. Chociaż na chwilę zapomniałam o swoim beznadziejnym życiu i mogłam się cieszyć bliskością rodziny. Pierwszy raz od… bardzo dawna.
Powrót do szarej rzeczywistości?
W pierwszy dzień po świętach zebrałam się i oznajmiłam, że wracam do domu. Miałam jeszcze co prawda wolne w pracy, bo szefowa postawiła na urlop, ale nie chciałam siedzieć rodzicom dłużej na głowie – zwłaszcza że Bogdan pognał do swojej nowej partnerki już przed śniadaniem poprzedniego dnia, a Klara z mężem i Markiem wyjechała wieczorem.
Kiedy tylko wyszłam z bloku rodziców, całe dotychczasowe szczęście gdzieś wyparowało. Przypomniałam sobie, że wkrótce będę rozwódką, ze słabą pensją i wielkim, pustym mieszkaniem. Nie wiedziałam, czy same rachunki mnie nie przytłoczą. Uznałam, że pewnie będę musiała znaleźć sobie coś lepiej płatnego, bo inaczej nie wyrobię finansowo.
Chciałam właśnie powlec się spod klatki, bo przecież nie mogłam tam stać w nieskończoność, gdy zderzył się ze mną nadbiegający z naprzeciwka mężczyzna. Oczywiście poleciałam na ziemię, a wszystkie torby ze świątecznym prowiantem od mamy wraz ze mną.
– O nie, bardzo panią przepraszam! – Mężczyzna, wyraźnie zakłopotany, pomógł mi wstać. – Nic pani nie jest? – Zaczął zbierać także moje rozsypane bagaże, przyglądając się krytycznie ich zawartości. – Mam tylko nadzieję, że nie narobiłem wielkich szkód.
– Większych się już nie da – mruknęłam, po czym dodałam pośpiesznie: – Ale nie, to nie pana wina! Ja… po prostu miałam koszmarne… kilka dni.
– No co pani powie! Święta były przecież… – urwał, widząc pewnie moją miną. – Śpieszę się trochę, bo wspólnik zapomniał papierów i muszę mu je podrzucić do pracy. Chociaż miałem mieć wolne! – Zaśmiał się lekko. – No, ale może ja panią podwiozę? Tak w rewanżu za to zderzenie. Najpierw co prawda musielibyśmy zahaczyć o moją firmę, ale potem jestem cały do pani dyspozycji.
Może Sylwestra nie spędzę sama?
Sama nie wiem, dlaczego się wtedy zgodziłam. W każdym razie Kornel, bo tak miał na imię mężczyzna, który na mnie wpadł (i to dosłownie!), dotrzymał słowa i odwiózł mnie do domu. Po drodze zaprosił mnie zresztą na kawę i bardzo miło spędziliśmy czas. Okazało się, że też niedawno rozwiódł się z żoną i całkowicie poświęcił się pracy. Bo tylko to pozwalało mu nie myśleć.
Muszę powiedzieć, że to nie było nasze jedyne spotkanie. Choć nie minął jeszcze tydzień, Kornel zdążył mnie zabrać do kina i pomóc mi w zakupach w sklepie meblowym. A teraz miał podobno dla mnie jakąś niespodziankę… Może los wreszcie się do mnie uśmiechnął i przywitam nowy rok nie z rodziną, ale z kimś zupełnie nowym? Przyjacielem? A może materiałem na kogoś więcej?