Chciałam założyć rodzinę i myślałam, że Piotr jest moim wybrankiem. Nie miałam przed nim tajemnic, natomiast on zataił przede mną bardzo ważną informację. Ona zmieniła wszystko.
Mieliśmy wspólne priorytety
Z Piotrem nigdy się nie nudziłam. Odkąd tylko go poznałam, wiedziałam, że nadajemy na tych samych falach. Nie martwiłam się zupełnie, że coś między nami się nie uda albo z czasem popsuje. Irytowała mnie trochę jego była, Baśka, która regularnie go nachodziła z jakimiś śmiesznymi problemami. Przyjaźniłyśmy się trochę wcześniej, więc trudno było mi spławić, nawet wtedy, gdy opisywała go jako nieudanego i nieżyciowego.
– Ja bym się w to nie pchała, Renatka – powiedziała mi kiedyś. – No ale, ty odważna laska jesteś.
Nie zrozumiałam wtedy, o co jej chodzi. Wiele naszych wspólnych znajomych twierdziło, że Baśka ma trochę nie po kolei w głowie, więc uznałam to za jakiś trudny do wytłumaczenia odpał. Podejrzewałam zresztą, że jest zazdrosna, bo ostatecznie Piotrek wybrał mnie, a nie ją. Oczywiście, nic jej nie powiedziałam, ale wiedziałam swoje. A mój chłopak, a później mąż, chciał przecież dokładnie tego, czego chciałam ja. Domu. Rodziny. Dzieci. I to mi wystarczało.
Po ślubie nie narzekałam na Piotrka w ogóle. Nie kłóciliśmy się, bo zwykle mieliśmy to samo zdanie w każdej kwestii, a jeśli nawet w czymś się nie zgadzaliśmy, byliśmy gotowi wysłuchać bez złości drugiej strony. Nawet moi rodzice dziwili się, że tak dobrze nam się układa. Podobno rzadko które małżeństwo było tak zgodne.
Nie zastanawiałam się nad tym i po prostu żyłam u boku Piotrka. Wydawało mi się, że jesteśmy szczęśliwi. Że dążymy do wspólnego celu, którym było budowanie rodziny. Mój mąż cieszył się, że w obliczu naszych starań prędzej czy później zostanie ojcem, ja natomiast nie mogłam się doczekać macierzyństwa. Fakt, ekscytowało mnie to i niepokoiło jednocześnie, a jednak wciąż nie mogłam się doczekać tego, co miało nastąpić. I przekonywałam się, że to już niedługo.
Nasze starania nie przynosiły efektu
Mijały miesiące, potem lata, a ja wciąż nie zachodziłam w ciążę. Z początku miałam w sobie dużo entuzjazmu, a nasze niepowodzenia zrzucałam na przemęczenie. Przez pewien czas w ogóle zwolniliśmy, bo Piotrek miał dużo pracy, a ja sporo pomagałam rodzicom. Przez to wszystko nie mogliśmy skupić się na najważniejszym.
Czułam się tym wszystkim zmęczona, a i mój mąż zdawał się coraz mocniej podenerwowany. Na pytania o dzieci reagowałam alergicznie, nie wiedziałam zresztą, co powinnam odpowiedzieć. Z czasem zresztą zaczęłam podejrzewać, że coś jest ze mną nie tak. Poszłam do lekarza, zrobiłam wszystkie konieczne badania i nic. Podobno wszystko było w porządku.
Choć nie było to łatwe, namówiłam też Piotrka, by się przebadał. Trochę marudził, jak to facet, ale się zgodził. Uparł się tylko, że pójdzie sam. No i okazało się, że u niego też wszystko wyszło dobrze. Nie rozumiałam więc zupełnie, czemu wciąż nam nie wychodzi. I przy tym czułam się strasznie sfrustrowana.
Osiem lat po ślubie niemal zupełnie utraciłam nadzieję, że jeszcze nam się uda. Błąkałam się po domu, zupełnie do niczego, w pracy cały czas popełniałam błędy, a poza tym czułam się strasznie zagubiona. W dodatku miałam wrażenie, że Piotrkowi nie zależy już tak, jak kiedyś. Owszem, wciąż mnie pocieszał, twierdził, że być może nie nadszedł jeszcze dla nas czas, ale widziałam, że jest tym wszystkim mocno znużony.
Ja z kolei zaczęłam płakać po kątach, zrezygnowałam z jakichkolwiek wyjść, a co za tym idzie, ustawicznie chowałam się przed znajomymi, bo nie chciałam słuchać wesołych opowieści o ich pełnych, szczęśliwych rodzinach i osiągnięciach, którymi mogły się pochwalić ich dzieci. Miałam wrażenie, że robię się stara. Że coś mnie omija.
Po kilku miesiącach z kolei miałam już tak dość samotności i zirytowanych, znudzonych spojrzeń męża, że dla odmiany zaczęłam się spotykać ze wszystkim, jak leci. I tak też nawet bez wahania zgodziłam się na wypad z Baśką. Tak, tą samą Baśką, która moim zdaniem tuż przed naszym ślubem była taka zazdrosna o Piotrka.
Baśka pozbawiła mnie złudzeń
Spotkałyśmy się w jednej z lepszych cukierni w miejscowej galerii handlowej. Zamówiłyśmy jakieś ciastka, ona wzięła herbatę, ja kawę. Rozmawiałyśmy po trochu o wszystkim – ja tylko skrzętnie omijałam temat dzieci i zachodzenia w ciążę. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby ona zaczęła się teraz nade mną litować.
– I nie przykrzy ci się tak z Piotrkiem? – spytała w końcu. – No wiesz, bez dzieci. Ja bym tak nie mogła. Podziwiam cię trochę, Renatka. Żeby zrezygnować z macierzyństwa dla faceta.
Popatrzyłam na nią w zdumieniu.
– Jak zrezygnować? – rzuciłam. – Staramy się…
Wytrzeszczyła na mnie oczy.
– Czekaj, czekaj! – Baśka spojrzała na mnie uważnie, a na jej twarz po chwili wkradło się rozbawienie. – To ty nie wiesz, że on jest bezpłodny? – zachichotała, popijając herbatę. – No to nieźle cię zrobili ten Piotruś i jego rodzinka!
Otworzyłam usta, a potem je zamknęłam. Nie wypowiedziałam ani słowa. Nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić. Wstałam chwiejnie zza stolika, rzuciłam banknot na blat i skierowałam się do wyjścia.
– Powinnaś go kopnąć w tyłek! – zawołała za mną Baśka.
Nie wiedziałam, co robię ani dokąd idę. Musiałam to wszystko zweryfikować. Przekonać się, że Baśka nie kłamała. Wciąż jeszcze łudziłam się, że może zrobiła to, żeby mi dokuczyć. A może coś źle zrozumiała? Albo oszukiwała samą siebie, żeby wytłumaczyć jakoś to, że z nią zerwał? W końcu wszyscy zawsze powtarzali, że ma nierówno pod sufitem. Na pewno były ku temu powody. A zresztą uważałam, że mój Piotrek nie mógłby mnie oszukać. Nie w ten sposób.
Będę walczyć o dziecko
To niestety nie było kłamstwo. Kiedy tylko zapytałam Piotrka, natychmiast przyznał się do wszystkiego. Stwierdził, że jest już tym wszystkim strasznie zmęczony i w sumie dobrze się stało, że się dowiedziałam. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że cała jego rodzina doskonale o wszystkim wiedziała i nie zająknęła się ani słowem. A ja, głupia, miałam nadzieję na ciążę. Uparcie, wciąż i wciąż, czekałam, aż okres zacznie mi się spóźniać i będę mogła zrobić test!
Rozwodzę się z Piotrkiem. Nadal chcę być matką, a on przecież od początku od tym wiedział. Boję się tylko, że jest już dla mnie za późno. Że nie znajdę właściwego mężczyzny, który mógłby zostać ojcem mojego dziecka. A zegar wciąż tyka. I w kółko zadaję sobie pytanie: dlaczego on mi to zrobił? Jak mógł, wiedząc, że jest najbliższą mi osobą? Że przez cały czas widzę go w roli kogoś, kto będzie ze mną wychowywał dzieci?
Teraz już wiem, że tak naprawdę cały czas grał. Bo przecież wiedział, że nie będzie mieć potomstwa. I co chciał w tej chwili osiągnąć? Aż tak bardzo marzył o tym, by zniszczyć mi życie? Mam tylko nadzieję, że jest jeszcze coś, co da się w mojej sytuacji zrobić.