Czy warto dążyć do celu za wszelką cenę? Czy warto ryzykować? Dzisiaj wiele rzeczy zrobiłabym inaczej.
Pochodzę z niewielkiej wioski na Lubelszczyźnie, gdzie wraz z rodzicami mieliśmy gospodarstwo rolne. Mam jeszcze brata, który przejął schedę po rodzicach. Nigdy nie byliśmy majętni, więc ja skończyłam edukację na szkole średniej.
Rodzice mieli nadzieję, że zostanę i pomogę bratu w prowadzeniu gospodarki, ale nie takie było moje marzenie. Nie było mowy o pójściu na studia, ponieważ po pierwsze rodziców nie było na to stać, a po drugie musiałam iść do pracy, by pomóc w utrzymaniu nas wszystkich. Chciałam jednak czegoś więcej. Obiecałam sobie wtedy, że jeśli kiedykolwiek będę miała dzieci, to zrobię wszystko, by miały lepszy start niż ja.
Był miłością mojego życia i szansą na wielki świat
Pewnego lata koleżanka, która pracowała w urzędzie gminy jako sekretarka, zapytała, czy mogłabym ją przez miesiąc zastąpić. Skwapliwie się zgodziłam, to była dla mnie szansa, by wyjechać, choć na chwilę z tej naszej wiochy.
Ta decyzja okazała się jednak być świetnym wyborem z jeszcze jednego powodu. Zainteresował się mną syn wójta. Nie mogłam w to uwierzyć. Może brzmi to banalnie, ale przystojny, wykształcony mężczyzna zainteresował się taką szarą myszką jak ja. Nie byłam brzydka, ale nie byłam też jakąś atrakcyjną partią. Pochodziłam ze wsi, bez majątku, bez wykształcenia, bez perspektyw.
Tymczasem okazało się, że świetnie się dogadujemy i lubimy ze sobą spędzać czas. Po skończonym zastępstwie przyjeżdżał do mnie i zabierał w różne miejsca. Rodzice byli szczęśliwi, bo uważali, że złapałam świetną partię, która pomoże mi potem razem z bratem prowadzić gospodarstwo rolne. Tymczasem ja modliłam się, by Tadek nie chciał zamieszkać na wsi, a wolał wyprowadzić się do miasta.
Po roku znajomości poprosił mnie o rękę, a ja byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie. Tym bardziej że tego dnia wieczora powiedział coś jeszcze:
– Kochanie, nie zrozum mnie źle, ale nie chciałbym mieszkać na wsi. Wolałbym przeprowadzić się do miasta. Tam nasze dzieci, jeśli takie będziemy mieć, będą miały więcej możliwości i … – przerwałam mu, bo rzuciłam mu się na szyję i zaczęłam całować.
– Dokładnie tak samo myślę – powiedziałam.
Moje szczęście nie trwało jednak długo
Wzięliśmy ślub i przeprowadziliśmy się do miasta. On pracował dalej w urzędzie gminy, a ja starałam się dorabiać, sprzątając. Krótko po ślubie zaszłam w ciążę i urodził nam się syn. Później rok po roku jeszcze przyszły na świat dwie córki. Zostałam więc domu i opiekowałam się dziećmi, które były naszym oczkiem w głowie. Miałam wszystko, czego pragnęłam przez całe życie: mieszkałam w mieście, miałam cudownego męża i wspaniałe dzieci.
Wszystko zmieniło się jednego dnia. Gdy syn miał sześć lat, a córki kolejno 5 i 4, mąż miał wypadek samochodowy. Niestety nie przeżył. Byłam zrozpaczona, przerażona, ból rozrywał mi ciało. Nagle powstało tyle problemów, a ja nie mogłam spokojnie przeżyć żałoby. Żona mojego brata przyjechała mi pomóc w pierwszych tygodniach po śmierci męża. Któregoś dnia siedziałyśmy w kuchni, dzieci już spały, a my piłyśmy herbatę i rozmawiałyśmy. Chociaż raczej powinnam powiedzieć: ja mówiłam, a ona głównie słuchała i znosiła mój szloch. W pewnym momencie powiedziała:
– Tereniu, wiem, że to dopiero dwa tygodnie, ale musisz pomyśleć co dalej. Może warto zastanowić się nad powrotem do domu?
Spojrzałam na nią i zdecydowanie pokręciłam głową:
– Nie po to uciekłam ze wsi, żeby tam wracać.
– Ja wiem kochana, ale jak utrzymasz siebie, dzieci, dom? Dasz radę z pensji sprzątaczki?
Choć zabrzmiało to nieprzyjemnie, to wiem, że nie miała nic złego na myśli. Po prostu troszczyła się o mnie i o dzieci. Wiedziałam też, że ma rację, że z pieniędzy, które otrzymuję, nie mam szans utrzymać rodziny.
– Dam sobie radę – odparłam stanowczo, a ona tylko westchnęła.
Bratowa była jeszcze ze mną przez tydzień, a potem pojechała do domu. Ja natomiast po rozmowie z nią byłam jeszcze bardziej zdeterminowana. Wysyłałam oferty CV na różne ogłoszenia, ale nie udawało mi się znaleźć pracy. Pieniądze, które mieliśmy odłożone, szybko topniały.
I tak pewnego dnia siedziałam z dziećmi na placu zabaw, a obok mnie usiadła sąsiadka. Zwierzyłam się jej z problemu.
– Może mam dla ciebie pewną propozycję – powiedziała. Okazało się, że dorabia ona jako tzw. dama do towarzystwa. Gdy podała mi stawki, nie mogłam uwierzyć, że tyle można zarobić w jeden wieczór. Jednak niesmakiem napełniało mnie sprzedawanie własnego ciała.
– Ja bym tak nie dała rady – powiedziałam, kręcąc głową z niedowierzaniem, a sąsiadka uśmiechnęła się smutno.
– Oj… powiem ci tak… choć to może wyświechtany frazes… punkt widzenia zależy od punktu leżenia. Daj znać, jeśli zmienisz zdanie – powiedziała, zawołała syna i poszła.
Siedziałam jeszcze chwilę, patrząc w dal i zastanawiając się nad jej słowami. Popatrzyłam na dzieci… Nie ma opcji, żebym wróciła na wieś, a one mają mieć lepiej, niż ja miałam kiedykolwiek…
Po latach los postanowił znowu mnie skrzywdzić
Jak się łatwo domyśleć, jednak podjęłam się pracy, o której mówiła sąsiadka. Pieniądze płynęły całkiem wartkim strumieniem. Udawało mi się wszystko ukrywać przed dziećmi. Nie szukałam drugi raz mężczyzny, więc nie miałam wyrzutów sumienia, że w jakiś sposób zdradzam czy oszukuję partnera. Nie musiałam wracać na wieś.
Oficjalnie byłam przedstawicielem handlowym, a nikt nie pytał o szczegóły, co mi odpowiadało. Muszę przyznać, że nie czułam się z tą pracą dobrze, ale byłam samodzielna i wynagrodzenie pozwalało zapewnić dzieciom wikt i opierunek. Wtedy tylko to się dla mnie liczyło. I tak udało się żyć przez 15 lat. Wtedy znowu los postanowił mnie skrzywdzić.
Jednego wieczora praca bardzo źle się dla mnie skończyła. Dostałam zlecenie udania się do jednego z hoteli. Tam czekało na mnie trzech mężczyzn. Nie pamiętam w zasadzie nic z tego wieczora. Zostałam poczęstowana drinkiem i obudziłam się w szpitalu, obolała. Okazało się, że zostałam pobita i brutalnie zgwałcona. Wszystkiego dowiedziałam się od policji i pielęgniarek. Na oddziale spędziłam kilka dni.
Próbowałam dzwonić do dzieci, ale nie odbierały. W dniu wypisu przyszedł mój syn. Zapytałam go, co się dzieje? Czemu nie przyszli do mnie ani razu i nie odbierają telefonów? Proszenie policji, by sprawdzili, czy z dziećmi wszystko ok, nic nie dało, bo były już pełnoletnie. Syn westchnął i przysiadł na łóżku:
– Bo przyniosłaś nam wstyd i dziewczyny nie chcą mieć z tobą nic wspólnego. Nie chcą mieć matki dziwki – w życiu nic mnie tak nie zraniło, jak te słowa usłyszane z ust własnego dziecka. Ta brutalna prawda co do wykonywanego zawodu usłyszana od osoby bliskiej brzmi jak trzaśnięcie bicza.
– A jak miałam wam to wszystko zapewnić sama?! – krzyknęłam zrozpaczona.
– Nie wiem, nie tak – odparł po prostu.
– A ty? Nie masz mi za złe? – wyszeptałam przez łzy.
– Mam, wyprowadzam się zaraz po tym, jak odstawię cię do domu. Uznałem jednak, że jeszcze ten jeden raz ci pomogę. Musisz jednak zmienić pracę i zaplanować przyszłość.
Popatrzyłam na niego, nie do końca rozumiejąc, co chce mi przekazać. Zmianę zajęcia rozumiałam, ale co jeszcze miał na myśli? Widział, że nie rozumiem, bo kontynuował:
– Mamo … czy ty się kiedyś badałaś?
Zrobiłam jeszcze większe oczy. Kiedyś w życiu tak, ale po co pyta mnie o to teraz?
– Zrobili ci w szpitalu testy i okazuje się, że masz HIV …
Miałam wrażenie ziemi usuwającej się spod szpitalnego łóżka. Pokój zaczął wirować, a ja nie mogłam tego zatrzymać. Ile jeszcze klęsk może na mnie spaść? Nigdy nie brałam pod uwagę, że mogłam zostać zarażona … a przecież powinnam!
Nie wiem, co bolało mnie bardziej
Syn zrobił, jak powiedział. Odwiózł mnie do domu, a tam stały już spakowane jego rzeczy. Po córkach nie było śladu. Wziął swoje bagaże i bez słowa opuścił mieszkanie. Opadłam bez sił na kolana. Zostałam sama. Po 15 latach poświęceń moje dzieci mnie opuściły, a ja byłam poważnie chora, choć tego ostatniego jeszcze nie odczuwałam.
Czy warto było tak z uporem nie wracać do rodzinnego domu? Zdecydowanie nie! Dzisiaj zrobiłabym inaczej. Dzisiaj pojechałabym na wieś, by stanąć na nogi i wyprowadziłabym się drugi raz. Mój własny upór zrujnował mi życie.