„Nie dałam synowi kasy na nowe mieszkanie, więc uknuł plan. Chciał zrobić mi krzywdę, by przejąć konto z pokaźną sumką”

„Zrozumiałam, co się działo! Wmawiali mi od kilku miesięcy, że jestem wariatką, żeby mnie zamknąć w szpitalu, a potem pewnie ubezwłasnowolnić i przejąć mój majątek. Ale dość tego!”.

Jak daleko można się posunąć, żeby zdobyć to, co się chce? Oj, bardzo daleko. I to kosztem najbliższych.Przekonałam się na własnej skórze.

Nie obchodziłam ich za bardzo

Siedziałam u syna, a synowa właśnie podsuwała mi katalog firmy budowlanej. Rzuciłam okiem na ładną wizualizację nowoczesnego osiedla. Zapytałam, co to takiego.

– Nasze przyszłe mieszkanie. Osiemdziesiąt metrów plus garaż i komórka – ekscytował się syn. – Jadwisia będzie mieć własny pokój, następne dziecko też…

– Następne dziecko? Czyżbyście…

– Och, jeszcze nie – zaprzeczyła szybko Dorota. – Ale planujemy, jak najbardziej. W końcu skoro będziemy mieć większe mieszkanie, to warto pomyśleć o rodzeństwie dla Jadwisi. Cena jest okazyjna, bo teraz kryzys na rynku, lokalizacja świetna, a jak sprzedamy obecne i mama nam dołoży połowę, to uda się je kupić.

Odwróciłam wzrok, nie chcąc wracać do tego tematu. Nigdy nie obiecywałam synowi, że dam mu trzysta tysięcy. Owszem, miałam tyle, bo niedawno sprzedałam firmę, którą prowadziłam z mężem przez trzydzieści lat, ale nie zamierzałam się tych pieniędzy tak szybko pozbywać. Zwłaszcza że dopóki nieopatrznie nie przyznałam się przed Maćkiem i Dorotą do posiadania takiego majątku, nie byli specjalnie zainteresowani kontaktami ze mną, a wnuczkę przyprowadzili do mnie dosłownie kilka razy.

Jednak od tamtego dnia zamienili się w najlepszego syna i synową pod słońcem. Gościli mnie u siebie, wpadali pomóc mi w zakupach, zapraszali na przedstawienia Jadwisi do przedszkola. Słowem: byli idealni i tylko rzucane raz na jakiś czas aluzje do spodziewanej darowizny psuły ten kryształowy wizerunek.

Byli bardzo interesowni

Ta sytuacja zaczęła mnie męczyć. Chciałam wyprostować sprawę, by móc tworzyć z nimi normalne, zdrowe relacje. Zaprosiłam syna na rozmowę. Kiedy przyszedł, wyjaśniłam łagodnie, że nie zamierzam dawać mu pieniędzy ze sprzedaży firmy, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Na razie trzymałam je na wysoko oprocentowanym koncie, planowałam, że kiedyś może dostanie je Jadwisia. Dodałam też, że ewentualnie mogę im pożyczyć pieniądze, jeśli będą potrzebowali.

– Co takiego? – syn pobladł i chwycił się krawędzi stołu. – Nie zamierzasz się podzielić kasą, która mi się należy? Powinienem odziedziczyć część tych pieniędzy bez łaski!

– Maćku, ja ich nie odziedziczyłam – przypomniałam łagodnie. – Firma była także moja i prowadziłam ją długo po śmierci ojca. Zresztą kupiliśmy ci mieszkanie. To mało?

– A uważasz, że dużo? – syknął z wykrzywioną twarzą.

Potem zaczął krzyczeć, że on ma rodzinę, a ja jestem skąpą egoistką. Na koniec był tak zły, że wypalił, że mogę zapomnieć o wspólnych obiadkach i wakacjach, bo on sobie nie wyobraża, byśmy dalej mieli utrzymywać kontakt. Przez cały wieczór pociągałam nosem, myśląc o tym, że straciłam kontakt z wnuczką. Dlatego tak mnie zaskoczył telefon od synowej następnego dnia.

– Mamo, tak mi przykro… – powiedziała Dorota łamiącym się głosem. – Nie wiem, co wstąpiło w Maćka. On bardzo żałuje tego, co powiedział, ale wstydzi się zadzwonić. Czy możemy w sobotę całą trójką wpaść z czymś na przeprosiny? Jadwisia bardzo chce zobaczyć swoją kochaną babcię.

To mnie przekonało ostatecznie, że nie warto się dłużej obrażać. Zaprosiłam syna z rodziną na obiad i przyjęłam bukiet kremowych róż, moich ulubionych, na przeprosiny.

Myślałam, że coś jest ze mną nie tak

Czas mijał i ku mojej uldze dzieci ani razu nie wróciły już do tematu darowizny. W ogóle unikaliśmy rozmów o pieniądzach, nowym mieszkaniu i firmie. Uznałam, że tak będzie lepiej.

– Cześć, mamo! – odezwał się w słuchawce Maciek parę miesięcy później. – Mogę dzisiaj wpaść po ten tort?

– Po jaki tort? – zdębiałam.

– No, po ten na urodziny Jadwisi. Obiecałaś, że go upieczesz, pamiętasz? Za dwie godziny przychodzą do niej koleżanki z przedszkola.

Poczułam, że oblewa mnie fala gorąca. Nie miałam pojęcia, o czym on mówi. Potem nagle zrobiło mi się zimno, kiedy Maciek po raz trzeci powtórzył, że obiecałam upiec wnuczce tort bezowy na przyjęcie urodzinowe i nawaliłam. Długo o tym myślałam. Mam sześćdziesiąt cztery lata. Czy to już ten wiek, kiedy umysł zaczyna szwankować? A może po prostu jestem ostatnio przemęczona? Na wszelki wypadek kupiłam coś na poprawę pamięci, mając nadzieję, że to był jednorazowy wypadek.

Niestety, nie był. Tydzień później zadzwoniła do mnie asystentka stomatologa, pytając, czy ma przełożyć wizytę, bo spóźniam się już ponad kwadrans.

– Ale ja się nie zapisywałam – zdumiałam się.

– Mam pani nazwisko i numer telefonu w kalendarzu – odparła dziewczyna. – Więc jak, zapisywać na inny termin?

Odmówiłam i pogrążyłam się w niewesołych rozmyślaniach. Działo się ze mną coś złego. Najwyraźniej robiłam jakieś rzeczy, prowadziłam rozmowy, a potem o tym wszystkim zapominałam! Czy to jakieś schorzenie neurologiczne? A może po prostu początek demencji starczej?

Tych przypadków było coraz więcej

Usiłowałam żyć, że się tak wyrażę, bardzo świadomie. Koncentrowałam się na tym, co robię, zapamiętywałam wydarzenia i dialogi. Łykałam też na potęgę leki. Niestety, po śmierci męża mieszkałam sama. Przyjaciółkę miałam raptem jedną, i to w mieście obok. Nikt więc nie mógł mi pomóc ani mnie jakoś kontrolować.

A jednak pewnego dnia wyszłam przed blok i nie znalazłam swojego samochodu. Obeszłam całą okolicę, sądząc, że być może, w kolejnym zaćmieniu świadomości, zaparkowałam go gdzieś indziej, ale nie. Mój ford zniknął.

Roztrzęsiona zadzwoniłam na policję i zgłosiłam kradzież auta. Nagle w przedpokoju rozległ się głos Maćka. Czyżbym zapomniała, że się umówiliśmy?

– Tak, mogę przyjść na komendę z dowodem rejestracyjnym… – kontynuowałam zgłoszenie prawie z płaczem.

– Na jaką komendę? Z jakim dowodem? – Maciek podchwycił ostatnie zdanie. – Mamo, co się dzieje?

– Skradziono mi samochód – rzuciłam do niego, zasłaniając słuchawkę. – Właśnie to zgłaszam…

– Mamo! – patrzył na mnie rozszerzonymi oczami, zdumiony i chyba przestraszony. – Przecież wczoraj zostawiłaś samochód u nas i wróciłaś taksówką. Nie pamiętasz?

Patrzyłam na niego zszokowana, aż w końcu wyjaśniłam dyżurnemu, że sprawa już nieaktualna. Okazało się, że syn przyjechał po mnie, żeby mnie podrzucić, bym mogła zabrać auto spod ich domu. Podczas jazdy milczeliśmy. Dopiero kiedy zaparkowaliśmy, Maciek zasugerował, że powinnam iść do lekarza, bo to może być coś poważnego.

Byłam tak zdruzgotana całą tą sytuacją, że zgodziłam się bez wahania. Lekarz zlecił komplet badań, ale na wyniki i kolejną wizytę trzeba było poczekać. W tym czasie zdołałam zapomnieć, że miałam odebrać Jadwisię z przedszkola, i zorientowałam się, że gdzieś posiałam swoje dokumenty. Kiedy znalazłam je w lodówce, obok białego sera, zaczęłam się trząść. Jeszcze gorzej zareagowałam, odkrywszy, że wychodząc z domu, zostawiłam odkręcony gaz…

– Wyniki wydają się w porządku, ale takie zaniki świadomości to poważny objaw – stwierdził doktor. – Nie wszystkie schorzenia zmieniają obraz mózgu, ale potrafią być bardzo podstępne. Powinna pani iść na obserwację do szpitala. Najlepiej na przynajmniej sześć tygodni. Wypiszę pani skierowanie.

I nagle mnie olśniło

Zgodziłam się potulnie i zaczęłam szykować do pójścia do szpitala. Maciek i Dorota wspierali mnie, jak mogli. Zwłaszcza synowa była czuła, troskliwa i serdeczna. Wyjmowała mi robotę z rąk, pomogła się spakować, zadbała, bym prawidłowo wypełniła dokumenty.

– Tu jest mowa o przedstawicielu ustawowym w przypadku, gdyby mama miała ograniczone rozpoznanie własnych czynów. Mam wpisać dane Maćka?

Zgodziłam się mechanicznie, oszołomiona tym wszystkim. Podpisałam formularze i pozwoliłam zawieźć się do szpitala. Nim jednak mnie przyjęto, musiałam odczekać kilka godzin w kolejce w rejestracji. Maciek został ze mną, by upewnić się, że jestem dobrze traktowana.

– Spokojnie, mamo – pocieszył mnie syn. – Zaopiekujemy się tobą, nic się nie martw.

– I co? Zamieszkam u was? – zwątpiłam. – Przecież wy macie dwa pokoje na trzy osoby… No, chyba że kupilibyście to duże mieszkanie… – zastanowiłam się głośno i zobaczyłam błysk w jego oczach.

Byłam jednak zmartwiona i wspomniałam, że mogłabym przecież narazić Jadwisię na jakieś niebezpieczeństwo, jak choćby to z gazem.

– Nie martw się – poklepał mnie po dłoni. – Zainstalujemy kuchnię indukcyjną, żebyś nie mogła odkręcić gazu.

Zaraz… Coś mi tu nie pasowało. Skąd on niby wiedział, że odkręciłam gaz? Mówiłam o tym wyłącznie lekarzowi. Zapytałam o to, czując, jak moje wnętrzności zbijają się w twardą kulę ze strachu. Przewrócił oczami, poklepał mnie po ręce i przypomniał, że sama mu o tym powiedziałam. Nagle zaczęłam żywić okropne podejrzenia. Zgarbiłam się i szepnęłam:

– Tyle rzeczy zapominam. A mówiłam ci, że któregoś dnia znalazłam swoje czarne lakierowane półbuty w kuchence mikrofalowej? – zapytałam smętnie.

Wyglądał na lekko zdziwionego, ale przytaknął skwapliwie, że owszem, wspominałam. Brnęłam więc dalej:

– A o tym, że raz wypiłam wodę z wazonika i zorientowałam się dopiero, gdy był prawie pusty? Tak po prostu złapałam się na tym, że stoję na środku pokoju i popijam wodę, a kwiatki łaskoczą mnie w nos. Mówiłam ci?

– Tak. To chyba były te frezje ode mnie, prawda?

W tym momencie zrozumiałam, że nie potrzebuję żadnego szpitala. Wstałam, wyjęłam skierowanie i przedarłam je na pół. Maciek wybałuszył oczy i próbował mnie z powrotem posadzić na krześle, ale wyrwałam mu ramię. Zrozumiałam, co się działo! Wmawiali mi od kilku miesięcy, że jestem wariatką, żeby mnie zamknąć w szpitalu, a potem pewnie ubezwłasnowolnić i przejąć mój majątek. Ale dość tego! – uznałam i wymaszerowałam z poczekalni. Krzyknął za mną, że nie mogę sobie tak po prostu wyjść.

– Nie? – odwróciłam się. – Jeszcze mnie nie zarejestrowali, a moje wyniki są bez zarzutu. Nie dolega mi nic poza posiadaniem chciwego syna i pazernej synowej! Doskonale wiesz, że nie było żadnych butów w kuchence ani picia wody z wazonu. A o gazie wiedziałeś, bo sam go odkręciłeś, prawda? Masz zapasowe klucze od mieszkania i kluczyki od mojego samochodu – powiedziałam spokojnie. – Dałam ci je na wszelki wypadek, a ty wykorzystałeś to przeciwko mnie. Zechcesz mi je oddać? – wyciągnęłam rękę.

– Niczego ci nie oddam – cofnął się o krok. – Ty oszalałaś! Nie powinnaś decydować o tak dużych pieniądzach jak te ze sprzedaży firmy! Udowodnię, że jesteś wariatką!

Nie chciałam ich więcej widzieć

Pokręciłam głową ze smutkiem. Już nie chciało mi się denerwować i unosić. Z całkowitym spokojem wytłumaczyłam mu, że niczego nie udowodni i nie dostanie tych pieniędzy. Westchnęłam ciężko i poprosiłam:

– Tym razem, synku, nie przychodź do mnie z fałszywymi przeprosinami i planem, jak mnie ograbić. Nie dzwoń w moim imieniu do dentystów ani nie wmawiaj mi, że zapomniałam o czymś, czego nigdy nie omawialiśmy. A zamki do mieszkania zmienię jak najszybciej.

Zaczął kropić drobny deszcz, kiedy oddalałam się w kierunku postoju taksówek. Miałam wrażenie, że jego krople zastępują mi łzy, bo tym razem nie płakałam. Przeciwnie, czułam się dziwnie lekka i radosna. Nie byłam wariatką! Nie traciłam zmysłów! Może kiedyś Maciek i Dorota się opamiętają po tym, co zrobili, ale do tego czasu nie zamierzam za nimi płakać.

Tak, żal mi było kontaktów z Jadwisią, ale przecież nikt nie zabroni babci bywać na przedszkolnych przedstawieniach. Może też jej rodzice będą na tyle mądrzy, by nie utrudniać nam tych kontaktów – w końcu nigdy nie chcieli zrobić krzywdy własnemu dziecku, tylko mnie. Taką przynajmniej mam w tej chwili nadzieję. A na razie zajmę się sobą. Przez te ostatnie miesiące żyłam w okropnym stresie i pomyślałam, że zasługuję na coś miłego. Po pierwsze więc weszłam do cukierni i zamówiłam ogromny puchar lodowy.

Related Posts