„Moi rodzice sprzedali dom i wszystkie kosztowności. Jesień życia chcieli spędzić w starym kamperze, o nas nie myśleli”

„Jestem wściekła, bo w ten sposób okradli swoje dzieci i wnuczki z majątku. Jasne, do grobu nie wezmą. My tak ciężko z Konradem pracujemy, spłacamy ten kredyt w czasach wciąż rosnącej inflacji. Przecież ten dom byłby zabezpieczeniem dla naszych córek na przyszłość”.

Moi rodzice postanowili spełniac swoje marzenia. Oczywiście to rozumiem, ale czy musieli przy tym stracić zdrowy rozsądek? Nie pomyśleli o przyszłości swoich dzieci i wnuków. Sprzedali wszystko, co mieli.

Żyło nam się spokojnie

Pochodzę z przeciętnej rodziny. Mama od zawsze pracowała na poczcie, tata w firmie zajmującej się produkcją stolarki okienno-drzwiowej. Dbali o mnie i starszego o 2 lata brata. W domu nie przelewało się i nie mieliśmy, co marzyć o zagranicznych wakacjach, najdroższych ubraniach czy gadżetach.

Mam jednak teraz 35 lat, a moje dzieciństwo i okres nastoletni przypadają na przełom lat 90. i 2000, kiedy w szkołach były zupełnie inne zasady niż teraz. To jeszcze nie był okres smartfonów, laptopów i wszechobecnych mediów społecznościowych, gdzie dzieciaki lansują się, wstawiając kolejne zdjęcia z super wycieczek, wczasów czy obozów narciarskich w Alpach. Dzięki temu brak metki na ubraniu czy chodzenie do szkoły ze zwyczajnym plecakiem z bazarku, w miejscu designerskiej torebki, nie było dla nikogo ujmą.

– Najważniejsze, że mamy siebie i trzymamy się razem – powtarzała mama w cięższym okresie, gdy tatę akurat zwolnili z zakładu, a poszukiwanie nowego zajęcia wcale nie szło mu tak szybko, jak mogłoby się wydawać.

– Jasne mamuś, jasne. Dzisiaj pomogę ci przygotowywać kolację  – mówiłam, żeby poprawić jej humor, bo wprawdzie byłam jeszcze dzieckiem, ale doskonale wiedziałam, że bezrobocie jest straszne.

Po jakimś czasie mój ojciec znalazł nowe zajęcie i wszystko wróciło do normy. Rafał – mój brat – skończył technikum mechaniczne i szybko rozpoczął pracę w serwisie. A że miał dobrą żyłkę do samochodów i kochał dłubać się w śrubkach oraz smarach, szybko dostał podwyżkę. Teraz ma żonę, dwójkę całkiem udanych dzieciaków i własny warsztat. Pracuje solidnie, dlatego nie narzeka na brak klientów czy niskie zarobki.

Mnie nieco inaczej ułożyło się życie. Miałam wielkie plany, ale niewiele z nich wyszło. Od zawsze kochałam malować, a moje rysunki już od pierwszej klasy zdobiły szkolne tablice ogłoszeniowe i wystawy. Później zaczęłam wygrywać gminne i wojewódzkie konkursy plastyczne. Rodzice wprawdzie byli dumni z mojego talentu, ale chyba nigdy nie traktowali go do końca poważnie.

– Alicja, idź do liceum ogólnokształcącego. Po co masz dojeżdżać do tej szkoły plastycznej codziennie tyle kilometrów? Po maturze i tak możesz iść na swoje wymarzone ASP lub lepiej na architekturę. To bardziej praktyczne, a też rysunek – przekonywała mama.

– Ale mnie marzy się artystyczne środowisko. W liceum plastycznym miałabym o wiele większe szanse na wybicie się. A może zostanę sławną malarką? – mówiłam.

– Oj  dziecko, dziecko. Sławni zostają jedynie nielicznie. Malowanie to nie jest łatwy kawałek chleba, a świat jej niepewny. Wiesz, że bardzo chcielibyśmy z ojcem cię wspierać, ale musimy myśleć o twojej przyszłości. Tak naprawdę niewiele mamy, żeby zapewnić ci świetny start, dlatego bądź rozsądna – tłumaczyła mi. – My ci na pewno w przyszłości pomożemy, jak tylko będziemy mogli.

Miałam inne plany na życie

Uległam jej i skończyłam liceum ogólnokształcące w miasteczku obok naszej miejscowości. Później zdawałam  na architekturę, ale zabrakło mi punktów, nie miałam też porządnej teczki z pracami. Przegrałam na starcie z osobami, które już od przedszkola chodziły na prywatne lekcje rysunku i w małym palcu miały wszystkie techniki. Talent sam się niestety nie obronił.

W końcu skończyłam edukację artystyczną w zakresie prac plastycznych, zrobiłam uprawnienia pedagogiczne i pracuję w podstawówce. Uczę plastyki i jestem opiekunką świetlicy, bo brakuje godzin do mojego etatu. Dorabiam też zajęciami w miejscowym domu kultury, ale to są raczej symboliczne pieniądze. Satysfakcję przynosi mi jedynie to, że dzieciaki naprawdę kochają moje lekcje.

Mąż pracuje w miejscowym urzędzie i też nie zarabia kokosów. W efekcie dopiero niedawno udało się nam kupić niewielkie mieszkanie na kredyt. Całe 45 m2, na które składają się 2 pokoje, kuchnia, łazienka i przedpokój. Do tego dość duży balkon, na którym urządziłam piękną przestrzeń z kwiatami.

Raty kredytu jednak cały czas rosną. Podobnie jak potrzeby naszych dwóch córeczek. Kasia chodzi do pierwszej klasy, Agnieszka do trzeciej. Mają wspólny pokój, bo na oddzielne sypialnie nie było szans. Nie mieliśmy na razie zdolności kredytowej na większy metraż, a dalszy wynajem wiązał się jedynie z wyrzucaniem pieniędzy w błoto.

I tak borykamy się z tą naszą codziennością, a Konrad myśli, czy nie odejść z pracy w urzędzie gminy. Przegląda oferty dla kierowców tirów.

– Oni zarabiają dużo więcej niż polscy urzędnicy średniego szczebla. Popracuję tak kilka lat, będę brał wyjazdy zagraniczne i może wreszcie się odkujemy – powtarza mi.

– Ale co z nami? Dziewczynki nie chcą zostawać bez taty, a ja bez męża. I jak będę sama cały czas ogarniać naszą codzienność? Wiesz, że po pracy biegam do domu kultury na lekcje  – okazywałam swój sceptycyzm.

– Jak zacznę więcej zarabiać, to zrezygnujesz z tych warsztatów. Będziesz mieć więcej czasu, a po pracy w szkole zajmiesz się domem – próbował mnie przekonać.

W tej sytuacji naprawdę nie pogardziłabym pomocą rodziców. Żeby chociaż mama pomogła mi w odbieraniu córek ze szkoły i dała im jakiś obiad. Dla mnie byłoby to dużo, bo dziewczyny nie musiałyby żywić się na stołówce i czekać na mnie w szkolnej świetlicy. Nie musiałabym też zabierać ich na moje zajęcia do domu kultury. Wprawdzie to jest dobra zabawa, ale potem nie wyrabiamy się z lekcjami, bo wszystkie trzy wracamy wykończone.

Zamarzyły im się podróże kamperem

Co w takiej sytuacji zrobili kochani dziadkowie? Otóż, tuż po przejściu na emeryturę zamarzyło się im zwiedzanie świata i szalone wojaże. Ojciec pożegnał się ze swoim zakładem 2 lata wcześniej i zaczął realizować ich dziwaczny plan. Jak to powtarza mama, przygotowywał grunt. Kupił starego kampera i zaczął jego remont.

A najgorsze jest to, że mój brat od początku wspierał ich w tej wariackiej decyzji. Pomagał ojcu w remoncie tego rzęcha, bo przecież tata nie jest mechanikiem. Od lat coś tam niby dłubał przy swoim samochodzie, ale to była totalna amatorszczyzna.

– Ala, czemu ty się tak na nich denerwujesz? Niech staruszkowie też mają coś z życia. Ja sam, gdyby nie biznes i małe dzieciaki, rzuciłbym wszystko i też wyruszył ku przygodzie – bezczelnie śmiał się z moich obaw.

– Ty jesteś poważny? Ja rozumiem wakacje czy nawet wyjazdy w weekendy. Ale oni planują przeprowadzić się do tego kampera na stałe. Jak ty to sobie wyobrażasz? Dwoje emerytów, którzy robią się coraz starsi, a nie młodsi, ma być w ciągłej podróży? – próbowałam przemówić mu do rozumu.

– Daj spokój. Mają zasiąść przed telewizorem w fotelu i nigdzie się nie ruszyć? Oni mają dopiero nieco ponad 60 lat, a nie 80. Są zdrowi, silni i marzy się im jeszcze coś od życia. Dadzą sobie radę – gadał jak najęty, a mnie każde jego słowo coraz bardziej irytowało.

– Jak niby dadzą sobie radę? Przecież nawet nie znają języków. A co z lekarzami? Co zrobią, gdy stanie się coś nieprzewidywanego? Zresztą, widziałeś jakichś innych starszych ludzi z naszej okolicy, którzy też wyruszyli kamperem podbijać Europę? Bo ja nie znam nikogo takiego.

– Bo jesteś zamknięta tylko w swoim środowisku. Powiedz tacie, to ci pokaże grupy zrzeszające takich samych pasjonatów jak oni. Jest ich mnóstwo.

Niby rozumiałam jego argumenty, ale świat cyfrowych nomadów zawsze wydawał mi się dla młodych. To oni wyruszali z plecakiem do Azji, żeby zwiedzać, poznawać inne kultury, nawiązywać znajomości i świetnie się bawić. Ale moi rodzice? Tacy zawsze poważni i stateczni. Co im w ogóle przyszło do głowy? Przecież to do nich zupełnie nie pasuje.

Mój mąż również sceptycznie podchodził do tego pomysłu. Ale był przekonany, że szybko zrezygnują.

– Wydaje mi się, że szybko odpuszczą, gdy zobaczą niewygody podróży. Mama będzie tęsknić do swojej kuchni, sąsiedzkich ploteczek i wygód, a tata do kwiatów i ogródka – tłumaczył mi.

– No właśnie. Dlaczego oni nie zajmą się ogrodem jak inni emeryci. Mogliby założyć łąkę kwietną, jeździć na grzyby, nawet zapisać się do jakiegoś klubu czytelniczego. U nas w domu kultury są fajne zajęcia dla seniorów. Mają szachy, spotkania z pisarzami i innymi ciekawymi ludźmi, organizują nawet wycieczki w weekendy.

Mąż pokiwał głową ze zrozumieniem, a ja kontynuowałam:

– Naprawdę nie chcę zamknąć ich w domu czy wysyłać jedynie na kółko różańcowe dla staruszek. Ale jest mnóstwo możliwości na miejscu. Nie trzeba od razu stawiać wszystkiego na jedną kartę i jechać w świat starym samochodem.

Nie udało mi się jednak przekonać rodziców, by odstąpili od swojego pomysłu. Przez całe 2 lata żyli jedynie remontem tego kampera. Tata z Rafałem remontował, projektował kuchnię, łazienkę, wydajne ogrzewanie. Coś przerabiali, dokupowali. Mama wybierała meble i dekoracje.

– Tam mamy czuć się niczym w domu, dlatego kupiłam piękne firanki, narzuty, koce, wiklinowe fotele. Będzie pięknie – paplała za każdym razem, gdy odwiedzałam ich sama lub z całą rodzinką.

Wyruszyli w trasę

Mama odeszła z pracy w piątek. Koleżanki zrobiły jej uroczystą imprezę pożegnalną. A już za tydzień pojechali z tatą na Mazury.

– Wiesz Ala, tutaj jest pięknie. Nie wyobrażasz sobie, jakie to uczucie, gdy człowiek niemal codziennie widzi za oknem inne krajobrazy, a nie tą naszą szarą uliczkę – mówiła przez telefon. – Jeziora są cudowne. Na kempingu poznaliśmy z ojcem Krysię i Staszka. Oni już tak podróżują od kilku lat. Zjechali całą Polskę wzdłuż i wszerz.

– To fajnie – odpowiedziałam tylko, bo nie chciałam gasić jej entuzjazmu.

– Byli też na Słowacji, w Czechach, Bułgarii, Niemczech. Teraz wybierają się na letnią podróż do Włoch i chcą nas zabrać ze sobą – kontynuowała z pasją w głosie, której nigdy u niej nie słyszałam.

– A to nie za daleko dla was? – próbowałam przywrócić ją do rzeczywistości.

– Jeszcze zobaczymy. Najpierw z ojcem chcemy trochę pojeździć po Polsce, a potem ruszymy dalej. Muszę w tym czasie poduczyć się angielskiego, bo wiesz, że znam tylko kilka podstawowych słówek. Za miesiąc wybieramy się na zlot miłośników kamperów – emocjonowała się dalej.

Rodzice całe lato spędzili w kamperze, a nam zdawali jedynie relacje ze swoich kolejnych przygód. W końcu nawet przyzwyczaiłam się do tych ich podróży.

– A co tam, im też przecież należy się coś od życia. Niech zwiedzają. W sumie niewiele w dzieciństwie z rodziną jeździliśmy, bo zawsze były ważniejsze wydatki – mówiłam do męża.

Sprzedali wszystko, co miało wartość

Przyjechali na początku października i pokazywali nam mnóstwo zdjęć z podróży. W oczach mamy zobaczyłam prawdziwą iskrę radości. Skoro sobie radzą i tak cieszą ich te podróże, to niech jeżdżą. Na zimę i tak wracają do domu – myślałam.

Mój entuzjazm okazał się jednak przedwczesny. Stary kamper rodziców w kolejnym sezonie zaczął odmawiać posłuszeństwa. Wydawało mi się, że kolejne awarie po prostu ich zniechęcą do takiego stylu życia i zwyczajnie wrócą do domu, organizując jedynie jakieś weekendowe wycieczki.

Myliłam się. I to tak bardzo, że z zaskoczenia zwyczajnie wpadłam w prawdziwą histerię. Co wymyślili moi rodzice? Podejrzewam, że to mój kochany braciszek maczał w tym palce, ale zaprzeczył, gdy spytałam go otwarcie. Postanowili kupić całkiem nowego kampera i zorganizować podróż dookoła Europy, a potem marzy się im Ameryka.

– Stany ponoć są cudowne. Wyobrażasz sobie, gdybyśmy zobaczyli Wielki Kanion  Kolorado i Park Yellowstone? – słowa mojej mamy dosłownie wbiły mnie w fotel.

Czy ona całkiem zwariowała? Chce przemierzać USA przed samą siedemdziesiątką? Gdy lekarz zdiagnozował u niej nadciśnienie? Przecież to są jakieś dziecinne marzenia i zwyczajne mrzonki, a nie plany dwójki starszych ludzi.

Nie to jest jednak najgorsze. Bo czy polskich emerytów stać na takie podróże? No właśnie, nie bardzo. I co wymyślili staruszkowie? Postanowili sprzedać samochody i rodzinne kosztowności. A że nie mamy drogocennych kolekcji po przodkach, uzbierana suma wydała się im za mała.

W efekcie dali ogłoszenie i sprzedali nasz rodzinny dom znajdujący się w centrum miasteczka. Nie jest to może willa, ale naprawdę dobrze utrzymany budynek, który budowali jeszcze moi dziadkowie. Przez wiele lat weszło w niego dużo pieniędzy, dlatego jest fajnie odnowiony. Do tego otacza go duży ogródek kwiatowy i działka z drzewami, więc kupiec znalazł się błyskawicznie.

Nawet nie wiem, ile dokładnie za niego dostali, ale wydaje mi się, że dali okazjonalną cenę.

– Ala, wyobrażasz sobie? Zwiedzimy francuskie winnice, włoskie miasteczka i bawarskie gospodarstwa. Nigdy nie pomyślałam, że jeszcze czeka mnie w życiu coś takiego. Przez tyle lat człowiek siedział za tym okienkiem na poczcie i wysłuchiwał utyskiwań ludzi. Nawet nie wiesz, jakie to uczucie wreszcie być niezależnym – jej opowieść skojarzyła mi się ze słowami nawiedzonego trapera, a nie mojej własnej matki, która niegdyś kazała mi być rozsądną i zrezygnować z malowania, bo to nie daje pewnego zawodu.

– Ale dom…  – próbowałam wtrącić swoje zdanie.

– No przecież go z ojcem do grobu nie weźmiemy. Podobnie, jak tych naszyjników, złotych obrączek i pierścionków po prababci. A tego, co przeżyjemy nikt nam nie odbierze – śmiała się niczym nastolatka.

Jasne, do grobu nie wezmą. Tylko w ogóle nie pomyślała, że przecież mają z tatą dzieci i wnuczki. My tak ciężko z Konradem pracujemy, spłacamy ten kredyt w czasach wciąż rosnącej inflacji. Przecież ten dom byłby zabezpieczeniem dla naszych córek na przyszłość.

Czy moja matka jest w ogóle poważna? Czuję się, jakby okradła swoje własne wnuczki. Wszyscy inni rodzice myślą nieco o dzieciach, próbują im pomóc. Moim na stare lata zamarzyły się podróże kamperem po świecie.
Naprawdę już nie chciałam ich ograniczać, ale decyzji o sprzedaży rodzinnego domu im nie daruję.

–  Rafał, rodzice zwariowali. Nie wiem, jak mogli zrobić coś takiego. Nie dałoby się cofnąć jakoś tej transacji? – próbowałam chociaż bratu przemówić do rozsądku.

– Co ty gadasz? Niech cieszą się życiem. Widzisz jacy wreszcie są szczęśliwi? Należy im się za lata ciężkiej pracy – odpowiedział.

Gdy zaczęłam krzyczeć, że okradli własne dzieci i wnuczki, powiedział, że nie spodziewał się po mnie takiej pazerności. Czy cała ta rodzina już całkowicie oszalała? Najlepiej wysprzedajmy wszyscy rodzinne majątki, zostawmy pracę, załóżmy hippisowskie dzwony i wyruszmy w świat ku przygodzie. Tylko dokąd nas to zaprowadzi?

Related Posts