„Przygarnęłam chłopca, który żebrał przed kościołem. Mąż zagroził rozwodem. Nie wiedział, że dobrze znam Mateuszka”

„Mój mąż nigdy nie chciał mieć dzieci. Kiedy się poznaliśmy, byliśmy bardzo młodzi. Miałam zaledwie 19 lat, kiedy zaszłam w ciążę. Nie pisnęłam o tym Adamowi ani słowa. Wyjechałam do kuzynki i urodziłam. Oddałam dziecko do adopcji. Jednak przeszłość nie pozwoliła o sobie zapomnieć”.

Ja i Adam byliśmy małżeństwem od 10 lat. Czy udanym? W pewnym sensie tak, bo w naszym domu nie było kłótni i cichych dni. Owszem, zdarzały się nieporozumienia, ale staraliśmy się wyjaśniać je od ręki. Z drugiej strony fajerwerki też nie wybuchały – nie ukrywam, że trochę mi tego brakowało, ponieważ odrobina szaleństwa w sypialni jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

Poza tym Adam był naprawdę dobrym mężem – uczynnym i dobrodusznym. Starał się zapewnić mi poczucie bezpieczeństwa. Niemniej bolało mnie to, że nie miał w planach dzieci – od samego początku sprawiał sprawę jasno. Wiele razy próbowałam nakłonić go do zmiany zdania, ale bezskutecznie. W końcu się z tym pogodziłam, bo mi na nim zależało i nie chciałam go stracić.

Jednakże kwestie związane z posiadaniem potomstwa nie dawały mi spokoju – tym bardziej że skrywałam pewną tajemnicę, o której mój mąż nie miał bladego pojęcia. Byłam święcie przekonana, że zabiorę ją ze sobą do grobu, ale los chciał, żeby stało się inaczej. Prawda ma to do siebie, że zawsze wypływa na powierzchnię – zwykle w najmniej oczekiwanym momencie.

Kiedy go zobaczyłam, moje serce szybciej zabiło

Któregoś razu wybraliśmy się na spacer. Była piękna jesienna niedziela i szkoda było jej marnować na siedzenie w czterech ścianach. Często spacerowaliśmy – oboje bardzo to lubiliśmy. Była to świetna okazja do tego, żeby pogadać o różnych rzeczach, niekoniecznie istotnych, czy chwycić ukochaną osobę za rękę.

Z takich przechadzek wracałam do domu naładowana pozytywną energią, lecz ten dzień był wyjątkiem od tej zasady. Kiedy przechodziliśmy koło kościoła, akurat skończyła się poranna msza. Ludzie wychodzili ze świątyni. Nie zwracali uwagi na małego chłopca proszącego o drobne na jedzenie.

Zauważyłam go natychmiast i nogi się pode mną ugięły. Wyglądał znajomo. Podeszłam nieco bliżej i wszelakie wątpliwości zniknęły. Jak to możliwe? W mojej głowie kotłowało się mnóstwo myśli.

– Coś się stało? – Adam natychmiast dostrzegł zmieszanie malujące się na mojej twarzy.

– Nie, kochanie – odpowiedziałam, a on nie drążył tematu.

Całą noc nie zmrużyłam oka. Przewracałam się z boku na bok. Absolutnie nie mogłam tego tak zostawić. Musiałam zająć się chłopcem. Był moim synem, tego byłam na sto procent pewna.

Zastanawiałam się, jak to się stało, że znalazł się w tak dramatycznej sytuacji. Już raz go porzuciłam – nie było dnia, żebym tego nie żałowała. Przysięgłam sobie, że więcej tego nie uczynię bez względu na to, jak to wpłynie na stosunki pomiędzy mną a Adamem. Tylko jak mu powiedzieć, że ma syna?

Błędy z przeszłości zawsze słono kosztują

Oddanie dziecka do adopcji było dla mnie straszliwym przeżyciem. Nigdy nie pogodziłam się z tym, że postąpiłam w ten sposób. Zastanawiałam się, jak by było, gdybym nie zdecydowała się na ten drastyczny krok.

Przez jakiś czas szukałam syna, aby mieć pewność, że trafił do dobrej rodziny. Współpracowałam nawet z prywatnym detektywem, bo sama bym sobie nie poradziła. Stąd wiedziałam, że przez długi czas Mateuszek przebywał w placówce opiekuńczej i był w dwóch zastępczych rodzinach.

Nie zgadywałam, co nie zagrało i co spowodowało, że trafił na ulicę. Co wieczór przed pójściem spać patrzyłam na jego zdjęcie i modliłam się o to, aby los był dla niego łaskawy. Wszystko to ukrywałam przed Adamem, ale nadeszła pora, żeby rozliczyć się z przeszłością.

Parę razy wybrałam się pod kościół, ale nie zastałam tam mojego syna. Byłam pewna, że ktoś się nim zainteresował – w końcu to nie jest normalne, żeby dziecko się błąkało po mieście i żebrało o pieniądze. Postanowiłam spróbować jeszcze raz i tym razem się udało. Był to widok, który rozdzierał moje serce na pół. Bez chwili zastanowienia podeszłam do niego i podałam mu dłoń.

– Jesteś tu sam? – nie kryłam wzruszenia.

– Tak – przytaknął.

– Chodź, zajmę się tobą.

Poszliśmy do domu. Adama nie było, nie wrócił jeszcze z pracy. Nakarmiłam chłopca – był bardzo głodny i zmęczony. Zasnął na kanapie w salonie. Przykryłam go ciepłym kocem i usiadłam obok. Patrząc na niego, cały czas płakałam. Nie zastanawiałam się, co teraz począć. Najważniejsze, że Mateuszek był bezpieczny. Wiedziałam już, że nikomu go nie oddam.

– Co to za dziecko? – to były pierwsze słowa Adama, kiedy ujrzał śpiącego chłopca.

– Usiądź – starałam się zachować spokój, ale mój głos drżał – musimy porozmawiać.

Przyznaję, że wyznanie mężowi prawdy przyszło mi z ogromnym trudem. Nie miała innego wyjścia, znalazłam się pod ścianą. Adam słuchał z niedowierzaniem i patrzył na mnie tak, jakbym była zupełnie obcą osobą. Informacja o tym, że Mateusz jest jego synem, kompletnie go zszokowała. Nie mogłam mu się przecież dziwić.

– Dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz? – zapytał po dłuższej chwili milczenia.

– Bałam się, że mnie zostawisz – odparłam – bo nie chciałeś mieć dzieci.

– No tak – zarówno jego głos, jak i wzrok, były nieobecne.

Podniósł się z fotela i wyszedł z domu. Godzina była dosyć późna, więc się martwiłam. Pomimo tego nie zadzwoniłam ani nie wysłałam wiadomości. Rozumiałam, że Adam potrzebuje trochę przestrzeni dla siebie. Wrócił dopiero nad ranem. Nie spałam. Czekałam na niego cierpliwie.

– Kocham cię, ale nie możemy być razem – niestety, tego właśnie się spodziewałam.

– Proszę, zastanów się… – perspektywa życia bez Adama wydawała się czymś potwornym.

– Nie mam nad czym. Dopuściłaś się kłamstwa bardzo ciężkiego kalibru, to nie jest jakaś pierdoła – rzekł z wyrzutem.

– Adam, ale to też twój syn. To nie ma dla ciebie znaczenia?

– Nie wiem – jego szczerość była rozbrajająca – ale tobie nie będę w stanie zaufać. Jak mielibyśmy funkcjonować pod jednym dachem? Wybacz, ja tego nie widzę.

Wiedziałam, że ma rację, lecz nie umiałam tego zaakceptować. Błagałam go, żeby został, ale bez rezultatów. Wyprowadził się w przeciągu dwóch dni, a co gorsza, uciął ze mną kontakt. Nie odbierał moich telefonów i nie odpisywał na SMS-y. Nie zliczę, ile razy nagrałam się mu na sekretarkę. W końcu dałam sobie spokój, bo to było bez sensu. Złożył pozew o rozwód. Kiedy przyszły papiery z sądu, byłam bliska załamania.

Sprawę Mateusza zgłosiłam na policję. Przecież nie mogłam ot tak sobie go zatrzymać, nad czym ubolewałam. Nie pominęłam niczego. Jeden z funkcjonariuszy doradził mi wynajęcie prawnika, jeżeli rzeczywiście chcę odzyskać syna. Póki co nie mógł zostać u mnie – z powrotem znalazł się w placówce opiekuńczej.

Jak się okazało, to nie była jego pierwsza ucieczka. Rozmowa z prawnikiem była niczym kubeł lodowato zimnej wody wylanej na rozgrzaną głowę. Oczywiście, szanse na to, żeby syn został ze mną, istniały, niemniej droga do tego nie będzie prosta. Nie podejrzewałam, że jest to aż tak skomplikowane. Zdecydowałam się podjąć walkę. Inna opcja w ogóle nie wchodziła w rachubę.

Minął rok od tamtych wydarzeń. Wciąż jestem w trakcie batalii sądowej o własne dziecko, które będąc naiwną i do szaleństwa zakochaną dziewczyną, po prostu zostawiłam. Karma nierychliwa, ale sprawiedliwa – po latach przyszło mi zmierzyć się z konsekwencjami nieodpowiedzialnej decyzji.

Przyjęłam to z pokorą, ponieważ miałam pełną świadomość tego, że muszę odpokutować grzech. Czy coś takiego da się wybaczyć? Mój były mąż zadał mi dodatkowy cios. Związał się z młodszą kobietą i oczekiwali przyjścia na świat potomka. Dotarło do mnie, że Adam nie chciał mieć dzieci ze mną.

Żyliśmy w zakłamaniu przez dekadę, a chyba lepiej by było, gdyby każde z nas już wcześniej poszło swoją drogą. Nie oddałabym Mateusza i założyła rodzinę. Człowiek uczy się cały czas – niestety, przeważnie na popełnianych przez siebie błędach

Related Posts