„Po ciąży żona zmieniła się w królową lodu. Chciałem poszukać kochanki, bo w domu nie dostawałem tego, na co zasługuję”

„Moja cierpliwość powoli się kończyła. Byłem młodym, silnym mężczyzną i nie zamierzałem do końca swoich dni żyć w celibacie! Cierpiała też moja męska duma. Najlepszy kumpel, któremu zwierzyłem się z problemu radził, żebym sobie znalazł kochankę…”.

Martynę poznałem w pracy. Któregoś dnia pojawiła się w naszej firmie, przedstawiła i oznajmiła, że jest naszą nową koleżanką. We mnie wtedy jakby piorun strzelił. Nie zdążyła jeszcze rozstawić rzeczy na biurku, a ja już wiedziałem, że chcę z nią być. Chodziłem za nią, chodziłem, no i wychodziłem. Po trzech miesiącach znajomości byliśmy parą, po pół roku zamieszkaliśmy razem, a dwa lata później wzięliśmy ślub. Stojąc przed ołtarzem i przysięgając jej miłość oraz wierność, nie miałem żadnych wątpliwości. Wiedziałem, że to ta jedyna.

Początki naszego małżeństwa były cudowne

Cieszyliśmy się sobą, swoją miłością. Martyna była taka ciepła, opiekuńcza… Dbała o mnie lepiej niż moja własna matka. A do tego była świetna w łóżku. Uwielbiała miłosne igraszki. Mnie też nie brakuje temperamentu, więc w naszej sypialni nigdy nie wiało chłodem. Było gorąco jak w Afryce równikowej. Kochaliśmy się zawsze długo i namiętnie, a i tak nie mieliśmy dość. Śmialiśmy się, że gdyby nie praca, to w ogóle byśmy nie wychodzili z łóżka. Gdzieś kiedyś czytałem, że dobry seks to pięćdziesiąt procent powodzenia w związku. Nasz seks był więcej niż dobry. Był kosmiczny! Sądziłem, że tak będzie zawsze.

Po czterech latach wspólnego życia Martyna zapragnęła dziecka. Prawdę mówiąc, nie spieszyło mi się do ojcostwa. Bałem się, że maluch przesłoni żonie cały świat i zejdę na drugi plan. Że już mnie nie wysłucha, gdy będę miał jakiś problem, nie postawi obiadu pod nos, nie wyprasuje ciuchów. Pewnie pomyślicie, że jestem egoistą. Ale który facet nie chce być traktowany jak król?

Taka już nasza natura. Lubimy, gdy dla ukochanej kobiety jesteśmy najważniejsi. Chciałem więc, żebyśmy jeszcze trochę poczekali. Ona się jednak uparła. Tłumaczyła, że jej zegar biologiczny tyka i potem może być za późno… A poza tym nasi rodzice czekają z niecierpliwością na wnuki. Faktycznie i mama, i teściowa przy byle okazji dopytywały, kiedy wreszcie będzie nas troje. Od tego ich gadania już mnie głowa bolała. No i uległem.

Martyna odstawiła tabletki antykoncepcyjne i kilka tygodni później usłyszałem, że będziemy rodzicami. Czułem, że teraz wiele się zmieni w moim życiu i byłem gotowy stawić temu czoła.

Żona znakomicie znosiła ciążę

Nie marudziła za dużo, nie miewała gwałtownych huśtawek nastrojów, nie rozstawiała mnie kątach. Kumple przestrzegali, że czeka mnie prawdziwe piekło. Że będę musiał znosić humorki, awantury bez powodu, a do tego biegać w nocy do sklepu po lody, śledzie, ogórki kiszone, czyli to, na co akurat przyjdzie jej ochota. Ale nic takiego się nie działo. Jedyne, co się zmieniło w mojej żonie, to wygląd.

Nieco przytyła. Pod koniec ciąży ważyła na oko ze dwadzieścia kilogramów więcej. Nie przeszkadzało mi to. Ba, miałem nadzieję, że po porodzie nie wróci do poprzedniej wagi, że z tych dodatkowych kilogramów przynajmniej z osiem zostanie. Chciałem, żeby w przyszłości była nieco okrąglejsza. W sypialni kochanego ciałka nigdy za wiele!

Słowem jej jednak o tym nie wspomniałem. Żona miała fioła na punkcie wyglądu i wagi, i wpadała w panikę, gdy nie mogła dopiąć jakiejś sukienki. Kiedy więc narzekała, że przypomina wieloryba, narzekałem razem z nią. I pocieszałem, że jak już urodzi, to znowu będzie chudziutka jak patyczek. Byłem pewien, że robię dobrze, że właśnie tego ode mnie oczekuje.

Martyna urodziła synka. Ślicznego i zdrowego. Maluch, wbrew moim obawom, nie przesłonił jej całego świata. Mimo że miała przy nim mnóstwo zajęć, nie zapomniała o mnie i moich potrzebach. Zawsze znajdowała czas, by ze mną pogadać, nadal gotowała, prała, prasowała. Powinienem więc być szczęśliwy. Niestety, w tej beczce miodu była też łyżka dziegciu.

Po porodzie Martyna zupełnie straciła ochotę na seks. Jak wspominałem na początku, wcześniej najchętniej nie wychodziłaby z łóżka. A teraz? Gdy chciałem się do niej choćby przytulić, trafiałem na ścianę.

Przez pierwsze tygodnie po narodzinach synka nie próbowałem się nawet do niej zbliżyć. Rozumiałem, że może mieć jeszcze nie najlepsze wspomnienia z porodu, odczuwać ból. Całowałem więc ją w policzek na dobranoc, okrywałem kołderką i grzecznie zasypiałem. Ale minęły dwa miesiące, potem trzy, a w naszej sypialni panowała sroga zima. Robiłem delikatne podchody, próbowałem różnych sztuczek, szeptałem do ucha czułe słówka.

A ona? Nic! Zimna jak lód

Odwracała się na drugi bok, mówiła, że boli ją głowa, jest potwornie zmęczona albo zrywała się z łóżka pod pretekstem, że musi nakarmić Adrianka bądź sprawdzić, czy ma sucho, choć kilka minut wcześniej już to zrobiła i mały spał jak aniołek. Wracała pod kołdrę dopiero wtedy, gdy już spałem lub widziała, że ochota na miłość mi przeszła.

Bardzo długo cierpliwie to znosiłem. Słyszałem, że wiele kobiet po porodzie zachowuje się w ten sposób, że to ma jakiś związek z hormonami. I żeby się nie przejmować, bo ta niechęć do seksu w końcu im mija. Jednym szybciej, drugim wolniej. Czekałem więc, czekałem i czekałem, choć najlepszy kumpel, któremu zwierzyłem się z problemu, radził, żebym sobie znalazł kochankę.

Uważał, że mam do tego prawo, skoro w domu nie dostaję tego, co mi się należy. Nie posłuchałem jego rady. Kochałem żonę i miałem nadzieję, że już za chwilę w naszej sypialni wszystko wróci do normy. Ale czas płynął, a u nas zamiast lepiej, było coraz gorzej.

Nie jestem jakimś bezmózgowym troglodytą, który myśli tylko wiadomą częścią ciała. Jednak krew nie woda! Moja cierpliwość powoli się kończyła. Byłem młodym, silnym mężczyzną i nie zamierzałem do końca swoich dni żyć w celibacie! Cierpiała też moja męska duma. Gdy więc kolejnej nocy znowu usłyszałem od żony, że boli ją głowa, nie wytrzymałem.

– Słuchaj, tak dalej być nie może! Kiedyś baraszkowaliśmy do białego świtu. A teraz? Uciekasz do dziecka albo odwracasz się do mnie plecami. Nie kochasz mnie już? Nie pragniesz? – zaatakowałem.
Usiadła na łóżku spłoszona.

– Kocham. I pragnę. Tak samo mocno, jak dawniej. Ale… Musisz jeszcze poczekać – zamilkła.

– Poczekać? Na co? Możesz mi to łaskawie wytłumaczyć? – naciskałem.

– Aż… – zawahała się. – Aż schudnę.

– Co proszę? – wybałuszyłem ze zdziwienia oczy.

– Aż schudnę. Nie chcę, żebyś mnie dotykał i oglądał, gdy jestem taka…

– Jaka?

– No… taka obleśnie gruba. Myślałam, że po ciąży raz dwa wrócę do dawnej wagi. A tu, choć jem jak ptaszek i ćwiczę, gdy Adrianek śpi, zostało jeszcze prawie dziesięć kilogramów. To straszne! Boję się, że jak zobaczysz ten tłuszcz wylewający się z każdej części mojego ciała, to nabierzesz do mnie obrzydzenia. I zostawisz dla jakiejś szczupłej panienki.

– Obrzydzenia? Zostawię? Nigdy! Nie mam pojęcia, skąd ci to w ogóle przyszło do głowy. Dla mnie byłaś i jesteś najpiękniejszą, i najseksowniejszą kobietą pod słońcem.

– A tam, tylko tak mówisz, żeby mi nie było przykro. Wiem, co naprawdę myślisz. Przecież jak narzekałam, że wyglądam jak wieloryb, narzekałeś razem ze mną. I pocieszałeś, że jak urodzę, to znowu będę chudziutka jak patyczek. Chyba nie zaprzeczysz, że tak było?

– Rzeczywiście, narzekałem i pocieszałem. Ale to nie oznacza, że uważałem, że wyglądasz źle i chciałem, żebyś schudła. Wręcz przeciwnie!

– Słucham? Teraz to ja już niczego nie rozumiem!

– O rany, tak po prawdzie, to podobało mi się, gdy w ciąży nieco się zaokrągliłaś. W duchu marzyłem, żeby zostało ci trochę z tych kilogramów. Ale bałem ci się o tym powiedzieć. Zawsze tak pilnowałaś wagi, płakałaś, gdy przybyło ci kilka deko. Myślałem, że się wkurzysz…

– Czyli co? Ciągle ci się podobam? Taka, jaka jestem? Z tymi fałdkami po bokach i na brzuchu?

– No pewnie! I żałuję, że ci od razu tego nie powiedziałem! A, i jeszcze jedno: nie waż się więcej chudnąć. Teraz wyglądasz idealnie! – krzyknąłem i przyciągnąłem ją czule do siebie. Tym razem już się nie broniła.

Od tamtej pory minął tydzień. Nadrabiamy z Martyną stracony przez to fatalne nieporozumienie czas. Choć za oknem ciągle śnieg i mróz, w naszej sypialni znowu jest gorąco jak w Afryce równikowej. Adrianek chyba rozumie, że jego rodzice mają za sobą trudne chwile, bo nam w tym odrabianiu zaległości nie przeszkadza. Grzecznie przesypia prawie całą noc.

Related Posts