„Czułam się, jakbym musiała walczyć o chwile odpoczynku i wręcz wykradać czas wolny dla mojej rodziny. Ewa zaproponowała mi takie >>atrakcje<< jak wspólne prasowanie pościeli i obrusów czy sprzątanie szafek w kuchni. Michał został poproszony o pomoc przy składaniu mebli, które przyjechały z Ikei w połowie naszego pobytu”.

„Czułam się, jakbym musiała walczyć o chwile odpoczynku i wręcz wykradać czas wolny dla mojej rodziny. Ewa zaproponowała mi takie >>atrakcje<< jak wspólne prasowanie pościeli i obrusów czy sprzątanie szafek w kuchni. Michał został poproszony o pomoc przy składaniu mebli, które przyjechały z Ikei w połowie naszego pobytu”.

Tamtego roku budżet domowy ledwie nam się spinał i właściwie wiadomo było, że nigdzie nie pojedziemy na ferie. Szkoda mi było dzieciaków. Dziesięcioletnia Natalia i ośmioletni Łukasz marzyli, żeby zobaczyć góry, pozjeżdżać na sankach. W domu czekało ich co najwyżej oglądanie telewizji albo granie na tablecie, bo co robić w małym, przemysłowym miasteczku w środku zimy? Ani u nas gór, ani innych atrakcji. Ale sytuację uratowała kuzynka męża, która mieszkała w Beskidach.

Widziałam ją w życiu raz, na naszym ślubie, bo mama Michała i jej były siostrami przyrodnimi, więc wypadało nam ją zaprosić. Ale kontaktów nie utrzymywałyśmy, więc trochę się zdziwiłam tym zaproszeniem.

– A bo wiesz, mieszkamy tu sami – wyjaśniła Ewa przez telefon. – Mamy dwupiętrowy dom, bo rodzice męża taki nam wybudowali, ale co w nim robić? Jak do nas przyjedziecie, to będzie weselej. Będziemy razem gotować, rąbać drewno do kominka, dzieciakom się spodoba! A wiesz, ile u nas śniegu? Przyjeżdżajcie, sanki mamy, tylko weźcie ciepłe ubrania!

Mnie też się podobał ten pomysł. Spakowaliśmy więc jabłuszka do zjeżdżania, kombinezony ortalionowe, nieprzemakalne rękawiczki i wszystko, co potrzebne, żeby móc spędzać całe dni na śniegu. Specjalnie wyjechaliśmy wcześnie rano w sobotę, żeby zdążyć jeszcze z dzieciakami na stok za dnia.

Oni śmigali na sankach, ja zmywałam naczynia

Do domu Ewy i Dominika dotarliśmy tuż po pierwszej.

– Chodźcie, siadajcie do obiadu! – ledwo weszliśmy, zaprosiła nas od razu Ewa. – Rosół ugotowałam, mam nadzieję, że wszyscy lubią?

Oczywiście, wszyscy lubiliśmy. Kotlety mielone z ziemniaczkami też. Ale bardzo chcieliśmy jeszcze wykorzystać dzień i iść na górę.

– Ale jeszcze mi się ciasto nie upiekło – zmartwiła się gospodyni. – Wiesz co, Malwina? Może niech Michał z dzieciakami idzie, a ty zostaniesz ze mną, posprzątamy po obiedzie, wyciągniemy to ciasto, napijemy się kawy i pogadamy. Co ty na to?

Cóż, nie był to do końca mój plan, ale uznałam, że nieładnie byłoby pierwszego dnia nie usiąść z gospodarzami, więc zrobiłam, jak sugerowała. Kiedy mój mąż i dzieci śmigali na sankach, ja zmywałam naczynia znoszone z dużego pokoju przez Ewę. Potem było sympatyczniej, bo usiadłyśmy z kawą i ciastem, porozmawiałyśmy, co tam u nas, co tam u nich.

– W sumie to tak myślimy, żeby ruszyć tutaj z jakąś agroturystyką – zwierzyła mi się kuzynka męża. – Mamy cztery wolne pokoje, a o dzieciach na razie nie myślimy. W tej okolicy doba w pokoju kosztuje minimum sto złotych, to sama widzisz, ile tracimy, że stoją puste.

Nam udostępnili dwa pokoje na dziesięć dni. Łatwo policzyć, że, zgodnie z lokalnym cennikiem, oszczędziliśmy dwa tysiące złotych na samych noclegach. Oczywiście nie zamierzaliśmy objadać gospodarzy. Michał zaraz po przyjściu z sanek zapytał, gdzie jest najbliższy supermarket, żeby tam pojechać i przywieźć zakupy.

– Dominik jutro jedzie do sklepu, to pojedziecie razem – odpowiedziała Ewa mojemu mężowi i faktycznie, zaraz po śniadaniu jej mąż zabrał mojego i pojechali przywieźć zaopatrzenie. Było oczywistością, że my za wszystko zapłacimy, w ten sposób chcieliśmy się chociaż trochę odwdzięczyć za gościnę…

Dzień był słoneczny, chociaż mroźny, kazałam więc dzieciakom się ciepło ubrać i poszliśmy na sanki. Bawiliśmy się fantastycznie! Dzieci były naprawdę zachwycone feriami w górach.

Wróciliśmy o czternastej, zmęczeni, wyhasani i głodni. Męża i Dominika nie było, więc zapytałam, czy już wrócili z marketu.

– Tak, poszli rąbać drewno – poinformowała mnie Ewa znad garnka z bigosem. – Myjcie ręce i siadajcie do stołu. Kochana, nakryjesz? Talerze są w szafce, sztućce w szufladzie.

Po obiedzie chciałam troszkę odpocząć, ale Ewa poprosiła mnie o pomoc  w sprzątaniu. Oczywiście, pomogłam jej. Chwyciłam też za miotłę, którą mi pokazała, a potem, tak jak poprosiła, nalałam wody do wiadra.

– Wiesz co? Skoro zmywamy podłogę w kuchni, to i przedpokój by się przydało zmyć – rzuciła, a ja oparłam się ciężko na kiju od mopa.

Czułam się jak niewolnica bez prawa do odpoczynku

Umyłam podłogę w kuchni i przedpokoju, a Ewa w tym czasie biegała po pokojach z miotłą, wymiatając z kątów chyba roczne kłęby kurzu.

– Normalnie tu nie sprzątam – usprawiedliwiała się. – Nie używamy tych pokoi, ale Dominik mówi, że właściwie to możemy ruszyć z tym wynajmem od zaraz. No, jak wy wyjedziecie, bo teraz zajmujecie dwa pokoje – roześmiała się, jakby było w tym coś zabawnego. – Ale za tydzień zaczynają się ferie kolejnych województw, a w okolicy nie ma już nic wolnego, więc bez trudu znajdziemy chętnych.

Słuchałam jej trajkotania i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że w zawoalowany sposób ciągle przypomina mi, że mieszkamy u nich za darmo. Chociaż nie tak do końca za darmo, bo Michał zapłacił kilkaset złotych za ogromne zakupy w supermarkecie.

Kiedy pokazał mi rachunek, zobaczyłam na nim nie tylko serki, wędlinę czy mięso, ale także nożyce do żywopłotu, całą masę chemii gospodarczej a nawet dwa koce i komplet pościeli.

– Czemu to wszystko kupiłeś? – zapytałam męża.

– Dominik miał listę zakupów od Ewy – wytłumaczył. – Braliśmy te rzeczy do jednego wózka. W sumie myślałem, że zapłaci chociaż za tę pościel i nożyce, ale przy kasie po prostu wypakował to na taśmę i czekał, aż wyjmę kartę. Co miałem zrobić?

Rozumiałam go. Ja też nie wiedziałam, co zrobić, kiedy Ewa z uroczym uśmiechem poprosiła, żebym zmyła podłogę we wszystkich pokojach w domu. Ona też ciągle coś w nich robiła – coś układała, ścieliła łóżka. Obie sprzątałyśmy ponad dwie godziny…

W łóżku ustaliliśmy z Michałem, że kolejnego dnia pojedziemy gdzieś dalej na cały dzień.

– Tutaj ciągle sprzątam – pożaliłam się. – Nie chcę jeść z nimi obiadu, bo potem muszę zmywać po wszystkich.

– Nic nie mów – mruknął Michał. – Ja dzisiaj narąbałem drewna chyba na najbliższe trzy miesiące.

Kolejny dzień był jednak wyjątkowo ponury i wietrzny. Nie było sensu iść w góry, bo z ciemnych chmur padał zmarznięty śnieg tnący w policzki.

– Może w coś pogramy? – zaproponował Michał.

To była nasza mała rodzinna tradycja. Planszówki woziliśmy nawet na krótkie wypady. Dzieci się ucieszyły, a ja zaprosiłam do gry Ewę. Dominika nie było w domu.

 Marzyłam o powrocie do domu

– Och, chętnie bym zagrała, ale kto ugotuje obiad? – zapytała i poczułam, że to nie jest retoryczne pytanie.

– Może ci pomogę? – zaproponowałam. – Będzie szybciej, to będziemy mieć więcej czasu na gry.

– Cudownie! Dzięki. Obierzesz ziemniaki? – usłyszałam w odpowiedzi.

Trochę się zdziwiłam, że ziemniaków było tak dużo. Ewa odpowiedziała, że to dlatego, że na obiad wpadną też jej rodzice i brat. Oraz babcia. I drugi brat z narzeczoną.

Czyli w sumie miałam obrać ziemniaki dla dwunastu osób… a potem pokroić warzywa na sałatkę. Chciało mi się płakać, bo dosłownie tęskniłam za moimi dziećmi, które zaczęły grać z mężem beze mnie. Przy obiedzie też musiałam pomagać – nosić, zbierać ze stołu, na bieżąco sprzątać i zmywać. No bo jak inaczej? Ewa ciągle rzucała to swoje „kochana, mogłabyś…” i nie miałam wyboru.

Pod koniec naszego pobytu u rodziny męża marzyłam o powrocie do domu. Czułam się, jakbym musiała walczyć o chwile odpoczynku i wręcz wykradać czas wolny dla mojej rodziny. Ewa zaproponowała mi takie „atrakcje” jak wspólne prasowanie pościeli i obrusów czy sprzątanie szafek w kuchni. Michał został poproszony o pomoc przy składaniu mebli, które przyjechały z Ikei w połowie naszego pobytu. Spędził na tym z Dominikiem cały dzień. Ale nie było jak się wykręcić, bo przynajmniej raz dziennie każde z nas słyszało, jak to „w okolicy bardzo podrożały noclegi” albo, że „ten duży pokój, który wam oddaliśmy, to i dla pięciu osób by się nadał”. Jednym słowem – wciąż wypominano nam, że mieszkamy u Ewy i Dominika za darmo.

Kiedy wreszcie wyjechaliśmy, odetchnęłam z ulgą. Widziałam, że przynajmniej dzieci były zadowolone, miały ferie w górach i nazbierały pełno fajnych wspomnień. Przynajmniej tyle!

– Wiesz co? – odezwał się Michał, kiedy dzieciaki posnęły w samochodzie. – Jakby tak policzyć nasze roboczogodziny, te wszystkie zakupy dla nich, koce, pościel i inne takie, to chyba wyszłoby, że te dwa pokoje kosztowały nas więcej niż dwa tysiące złotych.

– Aha. I do tego sporo nerwów – westchnęłam. – Cóż, na wakacje pojedziemy pod namiot! Wolę nosić wodę z cysterny i walczyć z mrówkami w śpiworze niż być darmową sprzątaczką i jeszcze słuchać, ile to ktoś stracił pieniędzy, goszcząc mnie za darmo.

Ewa i Dominik zamilkli, od kiedy z naszą pomocą (i w dużej mierze za nasze pieniądze) wyszykowali dom na przyjęcie wczasowiczów. Jakoś nie tęsknię.

Related Posts