„Miałem narzeczoną za wrażliwą duszę, ale myliłem się. Ledwie ziemia przykryła jej matkę, rzuciła się na spadek jak hiena”

„Pogrzeb odbył się bez zgrzytów, za to później było już tylko gorzej – jakby jedynie obecność matki powstrzymywała dotąd siostry przed skoczeniem sobie do gardeł. Coraz częściej przyglądałem się narzeczonej jak obcej osobie – czy to możliwe, żebym aż tak bardzo się pomylił?”.

Przez całą drogę na Śląsk Klaudia leżała zwinięta na tylnym siedzeniu. Kiedy się zatrzymałem na obiad, nawet nie wyszła.

– Niczego nie przełknę, Konrad – jęknęła. – Mam takie wyrzuty sumienia, że namawiałam mamę na tę operację… Mogła jeszcze żyć.

Głupie gadanie – z rakiem zdiagnozowanym o dobre dwa lata za późno? Ale wiadomo, człowiek zawsze znajdzie coś, o co może się obwiniać. Kupiłem pojemnik pierogów na wypadek, gdyby Klaudia zmieniła zdanie, i litrową butelkę wody, bo przecież mi się odwodni przez te łzy! Dotarliśmy na godzinę przez pogrzebem. Blanka, jej siostra, już na nas czekała.

– Wcześniej się nie dało? – zapytała. – Zawsze wszystko na mojej głowie, co?

Wiedziałem, że dziewczyny za sobą nie przepadają, no ale już bez przesady – można chyba zawrzeć rozejm na okoliczność śmierci matki, nie?

– Bardzo cię przepraszam, Blanko – uścisnąłem przyszłą szwagierkę mniej więcej z takim entuzjazmem, jakbym przytulał węża. – Wyjechaliśmy najwcześniej, jak się dało. Sama wiesz, praca, kot… Sporo logistyki.

Wzruszyła ramionami i odeszła, zawołana przez córkę.

– Wredna suka – chlipnęła Klaudia.– Nie uszanuje niczego.

„Suka”? Spojrzałem w szoku, ale cóż… Kiedy, jeśli nie w żałobie, człowiek ma prawo nie być sobą?

Od razu zajęła się dzieleniem spadku

Pogrzeb odbył się bez zgrzytów, za to później było już tylko gorzej – jakby jedynie obecność matki powstrzymywała dotąd siostry przed skoczeniem sobie do gardeł. Coraz częściej przyglądałem się narzeczonej jak obcej osobie – czy to możliwe, żebym aż tak bardzo się pomylił? Zawsze wydawała mi się wrażliwa, a teraz, ledwo ziemia przykryła jej matkę, zajęła się dzieleniem spadku. Moim zdaniem, nie było o co kruszyć kopii: zostało dwupokojowe mieszkanie i coś na koncie. Ileż skromna emerytka mogła mieć oszczędności?

– Mama całe życie była oszczędna do przesady – wyjaśniła mi Klaudia jak opóźnionemu w rozwoju. – Chodziła latami w tych samych ciuchach, polowała na promocje, a urlopy spędzała u koleżanki na działce. Blanka miała upoważnienie do jej konta, żeby opłacać rachunki, coś mi mówi, że zdążyła je wyczyścić w ostatniej chwili.

– Miałam upoważnienie – wyjaśniła jej siostra – ale matka je cofnęła na miesiąc przed operacją. Nic mi nie powiedziała i zrobiłam z siebie idiotkę, gdy chciałam opłacić prąd.

Pani w banku to potwierdziła, gdy już siostry zyskały upoważnienie do informacji – tak, zrezygnowano z pełnomocnictwa. I faktycznie, całkiem niedawno na koncie było jeszcze ponad trzydzieści tysięcy złotych, ale starsza pani sukcesywnie je wypłacała.

– Co za burdel! – nareszcie Blanka z Klaudią były w czymś zgodne. – Jak można dać taką kasę do ręki starszej osobie?! Pewnie ktoś mamę naciągnął na wnuczka… Albo jakąś cudowną kołdrę… Albo magiczny odkurzacz… – przerzucały się pomysłami.

– Chyba jednak nie – próbowałem je uspokoić. – W takim wypadku wyjęłaby wszystko za jednym razem…

– Jaki ty jesteś rozbrajająco naiwny, Kondziu – Blanka spojrzała na mnie z politowaniem.

– Przynajmniej próbuje pomóc, a nie tak jak twój, z bożej łaski, doktorek, który zawsze znika, gdy jest potrzebny.

– Wiktor jest doktorem – syknęła jej siostra. – Nie pal głupa, Klaudia. Nie każdy doktor leczy, to tytuł naukowy. I nie muszę go z sobą wszędzie ciągać jak jakaś upośledzona, która od dwóch lat nie może zdać durnego egzaminu na prawo jazdy!

Jestem jedynakiem i chyba pierwszy raz w życiu to doceniłem. Zdarzało mi się w dzieciństwie mendzić o braciszka, ale chyba jednak rodzice wiedzieli lepiej, co robią.

– Pomiędzy mną a Blanką – wyjaśniła mi narzeczona – jest po prostu za duża różnica wieku. Jej się zawsze wydaje, że może mną rządzić. Prawie dziesięć lat miała starych tylko dla siebie, potem jej się urwało, to ukuła teorię, że jako młodsza byłam rozpuszczona i ktoś mnie musiał trzymać za twarz.

Nie byłem ciekaw tych niuansów ani zapewnień, że my będziemy mieli parkę – rok po roku. Chciałem zamknąć sprawę spadku, przestać jeździć co chwilę przez pół Polski i odzyskać narzeczoną w lepszej wersji. Została jeszcze kwestia mieszkania, które jednogłośnie postanowiły sprzedać i podzielić się kasą. Tyle że znów zasuwałem na Śląsk, bo najpierw trzeba było je opróżnić.

– Może wynajmijcie do tego firmę – zaproponowałem, gotów nawet zapłacić za usługę.

Klaudia spojrzała oburzona.

– Przecież mama mogła te trzydzieści tysi skitrać w pościeli albo w porcelanie! Myślisz, że czemu kazałam zmienić zamki?

– Żeby Blanka pierwsza nie znalazła kasy? – zapytałem zszokowany.

– No nareszcie, główka pracuje, brawo – postukała się w skroń. – Widzę, że zaczynasz łapać, w jakim gnieździe szerszeni musiałam dorastać. Nauczono mnie od małego: umiesz liczyć, licz na siebie.

Na co komu takie paskudztwo?

Nie znałem Klaudii od tej strony i, prawdę mówiąc, chyba wolałbym wciąż żyć w nieświadomości. Ale co ja wiem o życiu? Rodzice w wyższej klasie średniej, jedynak… Nigdy nie miałem pod górkę… Nie histeryzuj, Kondzio – powiedziałem sobie w końcu. Stań murem przy swojej pani, rób, co trzeba, a potem zamkniemy za tym drzwi i zapomnimy o sprawie. Trochę szkoda mi tylko było kolejnego straconego weekendu…

– Może wcale nie będzie stracony – Klaudia była dobrej myśli. – Wiesz, ja nie wierzę, że mama komuś dała tyle kasy lekką rączką, zawsze była ostrożna. Raczej się naoglądała teorii spiskowych w internetach i zgarnęła majątek w skarpetę, żeby jej światowa masoneria nie oskubała.

– Może tak być – zgodziła się z nią Blanka. – Niepotrzebnie ją wciągnęłam w komputer, mama wierzyła, że jak coś jest na ekranie albo w gazecie, to musi być prawdą…

Dziewczyny opróżniały mieszkanie, a ja z doktorkiem Blanki znosiliśmy klamoty do kontenera na dole. W sumie miły był z niego gość i najwyraźniej też miał dość tego cyrku, bo z własnej woli zadeklarował się odstawić ubrania teściowej do pojemników PCK.

– Całkiem im odbiło, co? – pokręcił głową, gdy odjeżdżał. – Trzymaj się, chłopie. Wzruszyłem ramionami: Co ja mogę?

Dziewczyny, zjednoczone wizją odnalezienia „skarbu mamusi”, minuta po minucie stawały się coraz bardziej wściekłe.

– Nie do wiary – złościła się Klaudia. – Znalazłam nawet moje mleczne zęby! Wiedziałam, że mama wszystko chomikuje, ale kości? Fuj!

– Gdy cię beatyfikują, będą jak znalazł – mruknęła Blanka. – Chwała bogini, że Kowalscy pozwolili zostawić meble. Zarżnęłybyśmy się, jakby trzeba było te krowy wynosić.

Mieszkanie zdecydowali się kupić sąsiedzi z drugiego piętra. Stwierdzili, że, gdy syn wróci z Anglii, sam zdecyduje, co mu się przyda, a co nie. I faktycznie, mieliśmy wszyscy szczęście, bo teściowa nie gustowała w minimalizmie. Szafy tam nie było mniejszej niż trzydrzwiowa.

– Chwała albo i nie… A jeśli któraś z szuflad ma podwójne dno? – rzuciła w przestrzeń Klaudia, mocując się z obrazem na ścianie. – I młody Kowalski znajdzie naszą kasę? Bierz to, Konrad, do kontenera – wręczyła mi portret ślubny rodziców. – Rozumiem sentymenty, ale nigdy pojąć nie mogłam, czemu mama trzyma ten kicz w sypialni. Wolałabym umrzeć, niż znosić taki widok tuż po obudzeniu.

– Hej, to monidło! – zapatrzyłem się w pomalowane twarze. – Prawdziwa rzadkość.

– Może to i rzadkie, ale paskudztwo – prychnęła Blanka. – Mama nawet nie jest do siebie podobna!

I co z tego? Była za to piękna: figlarny uśmiech, błysk w zmrużonych oczach… Ciemne włosy zebrane nad czołem. Piękno, młodość i niewinność – archetyp panny młodej.

Zniosłem obraz i oparłem go o kontener. W świetle dnia wyglądał zupełnie odlotowo. Przez chwilę nawet wydawało mi się, że postać męska przypomina mnie.

– Taa, jasne, Kondziu, rycerski młodzieniec z klatą jak hutnik – burknąłem, chwyciłem obraz i wrzuciłem go do kontenera.

Zdaje się, że kasa bezpowrotnie przepadła

A potem wlazłem i wyjąłem go z powrotem. Coś mi się w końcu należało za to jeżdżenie wte i wewte… Czemu nie obraz, przekonywałem sam siebie, owijając monidło w stare gazety i chowając do bagażnika.

– Pogrzało cię? – usłyszałem z góry głos Klaudii.

– No co? – wzruszyłem ramionami. – Jeść nie woła… Wyrzucić zawsze zdążę.

Postukała się wymownie palcem w czoło:

– Marszand się znalazł!

Była wściekła, Blanka też. Wszystko wskazywało na to, że kasa przepadła na amen.

Kiedy wracaliśmy do siebie, Klaudia wiozła tylko stare zdjęcia, jakieś dokumenty, kilka książek i ciupagę z Zakopanego.

– I to ja tu uchodzę za tandeciarza? – zdziwiłem się.

– Życie jest za krótkie, by zajmować się sprawami bez większego znaczenia – uśmiechnęła się tajemniczo.

Pogłaskałem ją po twarzy. Nareszcie wraca dziewczyna, którą znałem.

– Ta ciupaga jest dla mnie ważna – odsunęła się niespodziewanie. – I jeść nie woła – dodała z przekąsem.

Skąd miałem wiedzieć, że dostała ją przed laty od adoratora z obozu wędrownego po Tatrach i teraz wspomina piękne chwile, które razem spędzili? I że jeszcze tego samego wieczoru, po powrocie do naszego gniazdka, znajdzie gościa na portalu społecznościowym i natychmiast do niego napisze?

Kiedy zajarzyłem, co się dzieje, wciąż uzasadniając jej dziwne zachowania żałobą, byłem już spakowany.

– Sorry, Konrad, niedługo przyjeżdża Janek – powiedziała radosnym tonem moja ukochana. – To była pomyłka, nie miej żalu. Nie jesteśmy dla siebie stworzeni.

W sumie, no cóż, zgadzałem się z nią, ale jakoś nieelegancko było się przyznać, więc tylko kiwnąłem głową i zacząłem znosić swoje rzeczy do auta. Dzwoniłem właśnie do kumpla, by zapytać, czy mogę u niego pomieszkać kilka dni, zanim coś znajdę, gdy Klaudia zbiegła na dół.

– Masz jeszcze to – wrzuciła mi do bagażnika monidło swoich rodziców. – Oby okazało się arcydziełem.

– Na pewno nie chcesz zachować obrazu na pamiątkę? – upewniłem się.

– Jezuu… – jęknęła i przewróciła oczami.

A potem odwróciła się i wróciła do klatki, nie poświęcając mi więcej uwagi.

Arcydziełem, jak można się spodziewać, monidło nie okazało się nigdy. Było natomiast cenne, o czym przekonałem się, rozpakowując je jakiś czas później już w nowym mieszkaniu. Klaudia wrzuciła obraz do bagażnika tak niedbale, że rama pękła i obluzował się tył, ukazując we wnętrznościach portretu skrytkę, a w niej dokładnie trzydzieści dwa tysiące złotych, które wyparowały wcześniej z konta mojej niedoszłej teściowej.

Nawet się zastanawiałem, czy je oddać, ale jak pomyślałem o ponownym spotkaniu z Klaudią, to odpuściłem. W końcu własnoręcznie mi wrzuciła obraz do bagażnika, a, jak to mówią, darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.

Related Posts