Porzucona na lotnisku bez grosza przez własnego syna i synową — nie mieli pojęcia, że jechałam spotkać się z moim adwokatem.

Margaret usiadła przy małym stoliku w kawiarni przy terminalu C. Ręce jej drżały, gdy trzymała papierowy kubek z kawą, ale w oczach pojawił się błysk, którego nie miała od dawna. Wreszcie miała plan.

Po kilku minutach zjawiła się Janet Price – elegancka kobieta w granatowym garniturze, z ciepłym, ale pewnym uśmiechem.
– Pani Sullivan? – spytała cicho, siadając naprzeciwko niej.
– Tak. Dziękuję, że pani przyszła. – Głos Margaret był miękki, ale stanowczy.

Janet otworzyła teczkę.
– Proszę się nie martwić. Przejrzałam dokumenty, które pani mi przesłała. Wszystko, co pani syn zrobił – przejęcie kont, domu, nawet samochodu – da się odwrócić. Ale musimy działać szybko.

Margaret spuściła wzrok.
– On… Daniel nie zawsze taki był. Po śmierci Thomasa coś się w nim zmieniło. Myślałam, że mu pomagam, że ułatwiam mu życie. A teraz nawet nie mogę kupić sobie gazety bez pytania.

– To się skończy dziś – powiedziała Janet spokojnie. – Wystarczy pani podpis, a ja zajmę się resztą.

Margaret westchnęła i sięgnęła po długopis. Gdy stawiała swój podpis, coś w niej pękło, ale też coś się odrodziło.

– Co teraz? – spytała.

– Pojedziemy do notariusza, a potem do banku. Pani odzyska pełny dostęp do kont. Dom jest nadal na pani nazwisko, więc może pani zażądać opuszczenia nieruchomości przez Daniela i jego żonę.

Margaret uniosła brwi. – Chce pani powiedzieć, że ja mogę… ich wyrzucić?

– Tak. To pani dom. To pani pieniądze. – Janet uśmiechnęła się lekko. – Czas, żeby to zrozumieli.

Kilka godzin później Margaret siedziała z powrotem w taksówce, patrząc przez okno na mijane ulice przedmieść. Słońce przebijało się przez chmury. Czuła się dziwnie lekka, jakby ktoś zdjął z jej ramion ciężar, który nosiła zbyt długo.

Kiedy samochód zatrzymał się przed jej dawnym domem, wzięła głęboki oddech. Wysiadła powoli, z torbą w dłoni. Na podjeździe stał SUV Daniela. Drzwi otworzyły się gwałtownie.

– Mamo? Co ty tu robisz? – Daniel wybiegł z domu, zaskoczony i wyraźnie zaniepokojony. – Myślałem, że jesteś już w samolocie!

Margaret spojrzała mu prosto w oczy. – Nie poleciałam. Musimy porozmawiać.

Christine wyszła za nim, nadal z telefonem w ręku, jakby nie mogła oderwać się od ekranu.
– Coś się stało? – zapytała chłodno.

Margaret postawiła torbę na ziemi.
– Tak. Od dziś odzyskuję swoje życie.

Daniel zmarszczył brwi. – O czym ty mówisz?

– O tym, że już nie będziesz zarządzał moimi pieniędzmi. Ani moim domem. – Wyciągnęła z torebki kopertę i podała mu ją. – To dokumenty od mojego prawnika. Od teraz to ja decyduję, kto tu mieszka.

Christine parsknęła śmiechem. – To chyba jakiś żart.

Margaret spojrzała na nią spokojnie. – Nie, Christine. To koniec żartów. Macie tydzień na wyprowadzkę.

Daniel otworzył kopertę, przeleciał wzrokiem po stronach i zbladł. – Mamo, jak mogłaś? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiliśmy…

– Co dla mnie zrobiliście? – przerwała mu cicho, ale ostro. – Odebraliście mi wszystko, nawet poczucie własnej wartości. Zrobiłam dla was więcej, niż ktokolwiek powinien. Teraz wystarczy.

Zapanowała cisza. Tylko wiatr poruszał liśćmi na drzewach przed domem.

– Nie chcę was skrzywdzić – dodała po chwili. – Ale chcę, żebyście zrozumieli: starsza kobieta to nie darmowa niania ani portfel do kontroli. Jestem matką. I zasługuję na szacunek.

Christine przewróciła oczami, ale Daniel spuścił głowę. W jego oczach po raz pierwszy od miesięcy pojawił się wstyd.

– Mamo, ja… nie wiedziałem, że to tak cię rani. – Głos mu zadrżał. – Myślałem, że tak będzie ci łatwiej.

– Wygodniej dla ciebie – poprawiła go łagodnie. – Ale nie łatwiej dla mnie.

Tydzień później, kiedy Christine i Daniel wynosili ostatnie kartony z domu, Margaret siedziała na werandzie z kubkiem herbaty. Obserwowała zachodzące słońce i czuła spokój. W salonie cicho grało radio – stara piosenka, którą kiedyś śpiewał jej Thomas.

Kiedy podjechała Janet, Margaret wstała, by ją przywitać.
– Wygląda pani na szczęśliwą – zauważyła prawniczka.

– Może po raz pierwszy od dawna – odparła Margaret. – Wie pani, przez całe życie uczono mnie, żeby nie robić kłopotów, żeby być miłą, cichą, wdzięczną. A teraz widzę, że czasem trzeba powiedzieć „dość”.

Janet uśmiechnęła się szeroko. – I dobrze pani zrobiła.

Margaret rozejrzała się po ogrodzie. – Myślę, że zrobię tu remont. Może wynajmę pokój studentce, która potrzebuje miejsca do nauki. Albo założę mały ogródek warzywny.

– Brzmi wspaniale.

– Tak – odparła z uśmiechem. – Bo wreszcie to moje życie.

Tego wieczoru, siedząc w salonie, Margaret otworzyła stare pudełko po butach, w którym trzymała listy od Thomasa. Na jednym z nich przeczytała: „Jeśli kiedyś zabraknie mi sił, wiedz, że w tobie jest ich wystarczająco dla nas obojga.”

Łzy napłynęły jej do oczu, ale tym razem były to łzy ulgi. Spojrzała na zdjęcie swojego męża i wyszeptała:
– Miałeś rację, kochanie. W końcu znalazłam swój głos.

I tej nocy, po raz pierwszy od dawna, Margaret Sullivan zasnęła spokojnie – nie jako cicha, posłuszna babcia, ale jako kobieta, która wreszcie odzyskała siebie.

Related Posts