Vivien spojrzała na niego z pogardą, jakby był pyłem pod jej butem. Toby spuścił wzrok, ale w środku czuł, jak gotuje się w nim krew. Musiał jednak zachować spokój. Był tu z misją.
— Przepraszam, proszę pani — powiedział cicho, odkładając mop.
Vivien prychnęła. — „Proszę pani”? Dobrze chociaż, że znasz swoje miejsce. I posprzątaj tu dokładnie, bo jak właściciel wróci, nie chcę się wstydzić za takich jak ty.
Odwróciła się na obcasach i zniknęła w korytarzu, zostawiając po sobie zapach drogich perfum i nieprzyjemne uczucie w powietrzu.
Toby odetchnął głęboko i wrócił do pracy. Po kilku minutach obok niego stanęła młoda kobieta w skromnym fartuchu pielęgniarki.
— Hej, nie przejmuj się Vivien — powiedziała z lekkim uśmiechem. — Taka już jest. Wszystkim wydaje się, że świat się kręci wokół niej.
Toby podniósł wzrok. Miała ciepłe, brązowe oczy i zmęczony, ale szczery uśmiech.
— Dzięki — odpowiedział. — James jestem.
— A ja — Amara. — Podała mu rękę. — Nowa pielęgniarka. Też trochę się boję, że mnie tu zjedzą.
— Spokojnie, dasz radę. — Toby uśmiechnął się lekko. — Widziałem, że traktujesz wszystkich z szacunkiem. To rzadkość tutaj.
Amara wzruszyła ramionami. — Moja mama zawsze powtarzała: “Nieważne, kim jesteś, ważne, jak traktujesz ludzi.”
Te słowa utkwiły mu w głowie na długo.
Mijały tygodnie. „James” sprzątał korytarze, czyścił szyby i wynosił śmieci, a przy okazji obserwował ludzi. Większość lekarzy i pielęgniarek patrzyła na niego jak na powietrze. Ale Amara zawsze znalazła chwilę, żeby się przywitać, zapytać, jak mu mija dzień, albo zostawić mu kubek herbaty, kiedy widziała, że jest zmęczony.
Pewnego dnia, gdy mył podłogę na oddziale intensywnej terapii, usłyszał kłótnię. Vivien krzyczała na Amarę:
— Powiedziałam, że raport ma być gotowy do siedemnastej! Ty chyba nie rozumiesz, co to znaczy dyscyplina!
— Pani Vivien, miałam pacjenta z nagłym krwotokiem, nie mogłam… — zaczęła Amara.
— Wymówki! — przerwała jej Vivien, rzucając papiery na biurko. — Zawsze jakieś wymówki. Nie wiem, kto cię tu zatrudnił!
Toby nie wytrzymał. Zbliżył się ostrożnie. — Przepraszam, pani Vivien… ale Amara robi świetną robotę. Widziałem, jak pomogła temu pacjentowi. Gdyby nie ona, mógłby nie przeżyć.
Vivien odwróciła się gwałtownie. — A ty się wtrącaj, jak cię ktoś zapyta, sprzątaczu!
Toby zacisnął zęby. — Okej — mruknął. — Ale prawda i tak się obroni.
Vivien fuknęła i wyszła z sali.
Amara spojrzała na niego z wdzięcznością. — Nie musiałeś tego robić, James.
— Musiałem — odpowiedział cicho. — Nie znoszę, jak ktoś traktuje ludzi z góry.
Kilka dni później wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko.
W nocy do szpitala trafił młody chłopak po ciężkim wypadku. Potrzebna była natychmiastowa operacja, ale z powodu błędu w systemie brakowało podpisu właściciela na jednym z kluczowych dokumentów. Nikt nie wiedział, co robić.
Vivien wpadła w panikę. — Nie możemy ruszyć bez autoryzacji!
Amara, blada jak ściana, spojrzała na nią. — Jeśli nie zrobimy nic, on umrze!
Toby, który właśnie mył podłogę obok, usłyszał rozmowę. Zamarł.
To był moment, kiedy musiał wybierać: dalej udawać, czy ujawnić się.
Wszedł do gabinetu dyrektora, gdzie stał Chris — w tajemnicy odwiedzający szpital tego dnia.
— Chris — powiedział stanowczo. — Czas zakończyć tę grę.
Chris uniósł brwi. — Jesteś pewien?
— Tak.
Kilka minut później, gdy wszyscy zgromadzili się na oddziale, Toby zdjął czapkę i stanął przed personelem.
— Nie nazywam się James. Nazywam się Toby Adamola. Jestem właścicielem tego szpitala.
Zapadła cisza.
Vivien pobladła jak kreda. — Co… co pan mówi?
— Przez ostatnie miesiące byłem tu jako zwykły sprzątacz, żeby zobaczyć, jak ludzie naprawdę się zachowują, gdy nikt ich nie obserwuje.
Odwrócił się do Amary. — A pani, Amaro… pokazała pani, czym jest prawdziwe człowieczeństwo. Nie przez słowa, ale przez czyny.
Wszyscy milczeli.
Toby kontynuował: — Vivien, twoje kwalifikacje są imponujące, ale twoja pycha sprawia, że ten szpital traci duszę. Od dziś jesteś zawieszona w obowiązkach.
Vivien otworzyła usta, ale nie zdołała nic powiedzieć. Łzy wściekłości napłynęły jej do oczu.
Toby zwrócił się do Amary: — A pani… jeśli się zgodzi… chciałbym, żeby objęła pani funkcję głównej pielęgniarki. Ten szpital potrzebuje ludzi takich jak pani.
Amara była w szoku. — Panie Toby… ja… ja tylko robiłam to, co uważałam za słuszne.
— Właśnie dlatego — uśmiechnął się.
Kilka tygodni później Starite Hospital znów tętnił życiem, ale atmosfera była zupełnie inna. Ludzie zaczęli się traktować z większym szacunkiem, a Toby często pojawiał się wśród pracowników — tym razem bez przebrania, ale wciąż z tą samą skromnością.
Pewnego wieczoru, gdy słońce zachodziło za szpitalnym dziedzińcem, Amara wyszła na chwilę odetchnąć. Toby podszedł do niej z dwiema filiżankami kawy.
— Dziękuję — powiedziała, biorąc jedną. — Za wszystko.
— To ja dziękuję — odpowiedział spokojnie. — Pokazałaś mi, że w świecie, gdzie większość patrzy tylko na pieniądze, są jeszcze ludzie z sercem.
Uśmiechnęła się. — Może to był plan losu, żebyśmy się spotkali w taki sposób.
— Może tak — przyznał Toby. — Ale teraz już nie chcę niczego udawać.
Spojrzał jej w oczy.
— Chciałbym poznać cię naprawdę, Amaro. Bez masek, bez tytułów.
Amara lekko się zarumieniła, ale nie odwróciła wzroku.
— To brzmi jak początek czegoś prawdziwego — szepnęła.
Toby uśmiechnął się. Po raz pierwszy od dawna naprawdę szczerze.
Bo w końcu znalazł to, czego szukał — nie w bogactwie, nie w blasku, ale w prostym, czystym sercu.
