Odziedziczyłem po babci dwupiętrowy dom z działką, ale żebyście nie myśleli, że dostałem go za darmo, powinienem zaznaczyć, że dom spłonął kilka lat temu, a rok temu postanowiłem zająć się tym na poważnie. Zarobiłem pieniądze na remonty: na materiały budowlane, na ekipę, na wydatki zewnętrzne – na wszystko, co związane z tym biznesem.
Robiłam też wszystko w domu, niezależnie od tego, czy chodziło o jedzenie, ubrania czy artykuły gospodarstwa domowego. Mój mąż zarabiał bardzo mało, z całej pensji przynosił do domu tylko 5000 hrywien. Część pieniędzy szła na alimenty dla dzieci z poprzedniego małżeństwa (alimenty dla młodszego i czesne dla starszego), więc ogólnie było to zrozumiałe. Kiedy poprosiłam go, żeby odebrał coś ze sklepu w drodze do domu, zrobił to, ale z niezadowoleniem, a potem długo mi o tym przypominał.
Przyzwyczaiłam się nawet do takiego życia, ale jego ostatnia prośba wprawiła mnie w osłupienie. Mój mąż wrócił pewnego dnia z pracy i powiedział, że muszę zarejestrować dla niego część mojego domu.
Powiedział, że nie chce pracować w domu, w którym jest nikim. Przez “pracę” rozumiał pytanie załogi, jak się sprawy mają, a czasem przynoszenie im rzeczy, które zamówiłam za moje pieniądze.
Rzecz w tym, że nie jesteśmy nawet zarejestrowani… jesteśmy partnerami cywilnymi, a to jest wymóg. Moi krewni nie radzą mi tego robić, a mój mąż mówi, że w ten sposób pokażę, czy naprawdę go doceniam, czy po prostu jestem do niego przyzwyczajona i żyję bezwładnie.
No nie wiem… Nie wydaje mi się, żeby przerejestrowanie części domu na niego było słuszne. Nie mam gwarancji, że nie przeniesie części mojego domu na swoje dzieci…